wtorek, 18 sierpnia 2015

Rozdział 5: "Czemu, ja żyję" (część 1)

Godzina 2.34
Wstałam z wielkim zaciekawieniem, ponieważ słyszałam dziwne odgłosy, jakiegoś zwierzątka. Starałam się szybko i cicho wyjść z domu, ale to nie wyszło. Wywaliłam się na schodach.
-Au! Coś mi do oka wpadło!-Krzyczałam, tak głośnio, że całe miasteczko mnie słyszało. Wtedy coś czułam, że oślepłam. Piter zauważył, że spadłam, więc wziął swą apteczkę i różdżkę. Podszedł do mnie, po jego wzroku wiedziałam, już co jest ze mną. 
-O, mój Boże... To, nie wygląda zbyt dobrze. Niech ktoś zapali światło!-Rozkazał Czarodziej i, jak je zapalili moje oko, było masakrycznym stanie.
-Nie trzeba z tym iść do lekarza?! Czemu, jej oko nie ropieje?! A, tego nie trzeba na spokojnie?!-Histeryzowała Ada, aż mnie zirytowała i wyciągnęłam od razu, sobie to z oka. Krew nie leciała. Każdemu, zaparł dech w piersiach.
-Idę, od was!-krzyknęłam i poszłam. Stałam się ślepa na lewe oko. Utrudniało mi, to bardzo mocno życie. Pobiegłam na górę się przebrać i wyjść, musiałam ochłonąć. Wciągnęłam szybko ubrania i wyskoczyłam z okna. 

Godzina 03.21

Upadając znalazłam starą, drewnianą i zepsutą pukawkę. A, przy niej masę rzutek. Skierowałam się w kierunku, tego sadu. o którym mówili. Musiałam iść na sam koniec miasta. Idąc rozmyślałam, całą tą sprawę. Tym bardziej, że te nietoperze skojarzyły mi się, z tą wampirką. Wiedziałam, już to dawno, że moje życie ma w pewnym stopniu sens, ale nie umiem go wykorzystać. Nagle, natknęłam się na starszą kobietę ubraną w chustę na głowie, długą, brzoskwiniową spódnicę i stary, wytarty sweter. Była na wózku inwalidzkim. 
-Przepraszam, którędy do pani Vibby?-Spytałam się i jeszcze raz powtórzyłam-Nie, wie pani jak dojść do sadu Vibby?  Nic nie odpowiedziała i tylko się na mnie spojrzała. Podejrzewałam, że może, być głucha. Popatrzyła się na, mnie i pociągnęła z całej siły moje włosy do swoich ust i zaczęła szeptać.
-Nie, idź z powrotem do domu. Radzę Ci, bo to bardzo ważne, nawet nie wiesz co się stanie. Uwierz mi, nie kłamie!-Kończąc wypowiedź, spojrzała się na mnie i znikła. Szłam, dalej nasłuchując wszystko, dookoła. Może, ma rację? Jednak, zawsze będę uważała, że spacery w nocy są najlepsze.

Godzina 03.49

Trochę, się zmęczyłam, bo nie ma to jak skakać od chmurki do chmurki. Podeszłam, pod furtkę i, wtedy zobaczyłam, jaki wielki ma sad. Furtka, była zepsuta. W głębi drzew brzydko pachniało, jakimiś grzybami. Usłyszałam odgłosy duszenia się, drzewa były obłupane. 
-Korneliana? Jeśli, to Ty pomóż!-Wiedziałam, że nic dobrego się nie zapowiada. Zaczęłam pełznąć, aby nie zostać od razu zdemaskowana. To, na pewno był Teemo, bo nam zniknął. Po, jakimś czasie ujrzałam, palące się wielkie znicze i mężczyzn ubranych w długie, białe szaty. Przyjrzałam się im, dokładniej i to był KKK (Ku Klux Klan), dobrze, że uważałam na historii. Ich znakiem rozpoznawczym są długie, białe i szpiczaste nakrycie głowy. Okrywa, ono całą twarz i zasłania je. Tak, jak mówiłam ofiarą, był Teemo. Przywiązali biedaka do stosu i czekają, chyba, aż ja się zjawie. Szybko, spod bluzy wyciągnęłam laskę i zmieniłam ją w łuk.
-Stryju, a tak w ogóle, czemu ona?-Spytał jeden z zakonników.
-Nie wiesz?! Nie tolerujemy, innej niż ludzi i czarodzieji*! Powinna się, nie urodzić! To wszystko, przez jej rodziców! Ona obróci świat do góry nogami, a to my musimy! Zawładniemy Virrusem, jak i światem realnym! Najpierw, zaczniemy od gryzonia! Czas zacząć obrzęd!-Głosił, swym, zbytnio wysokim, męskim głosem. Nie, wiedziałam, co zrobić, więc wystrzeliłam dwie salwy strzał. Postrzeliłam, ich połowę. Nie było, zbyt dużo zakonników. Zareagowali. Siedziałam na tym drzewie, tak długo, aż do mnie podszedł, taki jeden facet. W prosto w lewe oko strzeliłam i wyskoczyłam. Złapali mnie za nogę, a ja wzniosłam się w górę i nimi podrzuciłam. Teemo, w tym czasie się uwolnił i zaczął do nich strzelać, swoimi rzutkami. Upadli na dołożone, grzybki Teema. Jedynie, przeżył Stryj. Okazał się magiem. 
-Nie, jestem byle kim-odparł-Twój, ojciec od zawsze, był mi winny przysługę. Do teraz, jej nie wypełnił, a zapisał mi Ciebie. Więc, jak jesteś grzeczna to mogę Cię poprosić, abym mógł zabić? To nie za boli. Gdy skończył, mówić pchnął wielką kulę mocy. Z początku myślałam, że coś mi się stanie, ale ją złapałam. Był zdziwionym, rzuciłam nią w niego. Dobry z niego zawodnik, jak z zasłoniętymi oczami walczy. Zahaczyłam o Teema i upadłam na ziemie, uderzając głową w pień drzewa. Dopadł mnie, miałam cały obraz rozmazany, ale się nie poddawałam.
-Nigdy, mnie nie będziesz miał!-Krzyknęłam i przerzuciłam, go przez plecy łamiąc, mu rękę. 
-Tym, razem mi się upiekło! Spotkamy się, kiedy indziej-powiedział z bólem. Byłam zdziwiona, że tak szybko się poddał. 
-Słuchaj, ja idę po jabłka i śliwki. Poczekasz?-Spytała się wiewiórka i swoim śmiesznym truchtem pobiegła. Pewnie, miał 5 z w-f'u. 

Godzina 04.30 

Czekałam na niego, przez chwilę. 
-A, nie jest dla Ciebie to za ciężkie?-Byłam zdziwiona, że tak mała istotka, podniosła 10 kilogramów. 
-Kapitan Teema zawsze do dyspozycji! Dla mnie, nic nie jest ciężkie!-Powiedział Yordl i się co zapytałam. 
-A, Ty skąd się wziąłeś, o tej porze?-I od razu, mi odpowiedział. 
-To, skąd się, Ty się tutaj pojawiłaś? Takie dziewczyny, nie powinny, o tej porze wychodzić z domu-pocisnął mi-Raz, dwa, trzy, cztery! Idziemy, bo niedługo powstają, a przecież czas się liczy, nie? Przytaknęłam mu i skierowaliśmy się w żwirowatą ścieżkę. 

Godzina 05.00

Przyszliśmy w dobrym momencie, dopiero wstali i nie byli, jeszcze pozbierani. Wiewiórka się zmęczyła, tak mocno, że nie wiedział czy żyje. Gdy wszyscy, już przybyli usiedliśmy do stołu.
-Długo, was nie było. Nic wam się, nie stało?-Spytała Ada jest, zbyt troskliwa.
-Nie, nic nikomu się stało. Oprócz tego, że Teemo się strasznie zmęczył i spotkaliśmy KKK. Chcieli zabić, go zabić na stosie, ale...-nie dokończyłam, bo Asa się wtrącił.
-Czekaj, czekaj, czyli KKK wrócił?! Stryj Klapencjusz żyje?! To niemożliwe, przecież go pokonaliśmy trzy lata temu! To nie, jest słaby wróg. Jego moc, będzie rosła mówię wam! Powstanie poważna wojna!-Był przerażony, jak i wściekły.
-Ale, co my teraz zrobimy?! Ile jest nas, a ich?! Nie damy rady! Świat Virrus i świat ludzki upadnie! Czasoprzestrzeń się załamie! Musimy ich powstrzymać ale jak?!-Ada, na prawdę uwielbia histeryzować. Nie dziwię się, jej trochę...
-Ada, a co Kornelianą?! Toć, to jest nasza tajna broń! Nie zna jej mocy, ani umiejętności! A, na pewno będzie, jeszcze podszkolona! Może, coś się kryje w Emilii i Rychlisiu?! Gdyby byli, zwykłymi ludźmi, by się tu nie znaleźli! Nie powinnaś już wszystkiego, tak zakładać i oceniać!-Darł się Piter, bo inaczej nie da się, tego opisać. Popatrzyłam się, na nich dziwnie. Wtedy pomyślałam:"Ciekawe, co jeszcze mnie spotka. Tyle się, nawet dzieje w ciągu jednego dnia. Tragedia!". 
-W tej walce, nie ma uczuć, więc niech, każdy się pozbiera i idzie ze mną! Może i jestem, tą waszą bronią, ale tu warto, dbać o siebie i o innych. Po co się kłócić, jak możemy wszystko zabrać i, móc iść dalej? Poproszę was o jedną rzecz. Proszę was, abyście się opanowali, wyrozumiali i spakowali się, aby wyruszyć dalej!-Odparłam i mi przytaknęli, chyba zrozumieli, o co chodzi. Jedynie Emilii się, nie chciało nic. Kazaliśmy jej wstać, ale nie zareagowała. Postanowiliśmy zrzucić ją z kanapy, ale jednak kanapa leżała na niej. Nie mogliśmy już jej podnieść. W pewnym momencie się wściekła i nie dotykając mebla, go podniosła. 
-Co?! Jak ja, to zrobiłam?! Mam moc! Mam moc, wreszcie pomogę!-Cieszyła się strasznie, mocno Emilia, a Rychliś był zdołowany.
-Ja nie, mam żadnych mocy! W niczym wam nie pomogę...-Smutny był, ale mu poradziłam, że jeszcze ma czas. 
-Dobra, ludziska! Już jest 05.49 musimy się, zbierać! Przecież, podróżujemy, między czasoprzestrzenią. Na szczęście czas zmieni się, tylko o dwie godziny-poinformował Asa i spakowaliśmy swoje rzeczy na jednorożce i wyruszyliśmy.

Godzina 08.03

Wjeżdżając do ciemnych bram Krainy Ciemnego Snu, byłam zdziwiona. Jak mówili, to miasto zapowiadało się piękne, a tu wielka dupa z miasta. Stare kamienice, wiele plakatów ze zbrodniarzami, brak roślinności, zniszczone latarnie, zniszczona droga, brak zwierząt, jedynie sępy i pustka w mieście. Na jednym z plakatów ujrzałam Buttersa. Nie wyglądało normalnie, czy ja, znów o czymś nie wiem? "Cała podróż, to nie kończąca się zagadka. Czy, kiedyś wreszcie to się skończy?" pomyślałam i przeczytałam tekst z plakatu. "Uwaga! Poszukiwany jest szesnastoletni przestępca! Jest to wysoki brunet, o błękitnych oczach i niebywale wysokim wzroście! Ubiera się w luźne spodnie, sportowe bluzy i. Oskarżono go, o kradzież 10000 centyliów i Kuli Ciemności. Osobie, która go znajdzie w nagrodę dostanie 50000 centyliów!". Czytając się zdziwiłam, był osobą, którą nawet dobrze nie znałam. 
-Asa? A Ciebie to, może nie poszukują? Wiesz pełno jest Twoich plakatów, gdzie napisane jest, że Cię poszukują-szeptałam do niego z pogardą, zawsze mój tok myślenia szedł tak, że nie lubiłam osób, które mnie okłamywały. Udawał, że mnie nie słuchał, więc go zignorowałam, również. Też, tak i mogę. Trochę, nam to zajęło,zanim dolecieliśmy do ich domu. W drzwiach stali ich rodzicie i nas przywitali.
-Witajcie, ja jestem Kelly, a to mój mąż Calum. Cóż, może troszkę zasnął, ale z nim, tak jest! Wchodźcie, przecież nie gryziemy!-Wydawała się bardzo przyjazną osobą, jednak widziałam w niej przerażenie, nałogowo odrywała, sobie od skóry paznokcie i poprawiała włosy. Dom nie wydawał się, normalnie. Matka, Ady i Asy gotowała obiad, a z resztą oglądałam mieszkanie. Przeszukałam, po kryjomu ich szafy i zobaczyłam akta z wojny. I to z nie, byle jakiej wojny. Papiery pochodziły z roku 1942 i przedstawiały kobietę, którą przypominałam. Miała to, samo nazwisko. 
"Vermza Demyan pseudomin Czarna Zmora. 
Rodowód: 8 lipca 1921 rok
Rodzice:  Cynthia Deyz i Potap Demyan
Dzieci: Sydniey Demyan, Kubra Demyan i Swietłana Demyan
Rodzeństwo: Kira Deyz i Imur Demyan Pochodzenie: Rosja, Holandia" 
Kolor oczu: zielone
Kolor włosów: kruczoczarne
Wzrost: 201cm
Cechy szczególne: Znamię za uchem, tatuaż na przedramieniu"
Reszta dowodu, była spalona pewnie, dlatego, że pochodzi z czasów wojny. Na szczęście, nikogo nie było w pokoju, więc zabrałam te papiery i pośpieszyłam na dół. "A, co jeśli, ktoś z nich jeszcze żyje? Nigdy, nic nie wiadomo, a warto się dowiedzieć" mówiłam, sobie w myślach. Poszłam się, przewietrzyć.

Godzina 09.12

Zaczęłam miasto zwiedzać, same zbrodnie tu się działy. W pewnym, momencie spotkałam chłopca przebranego, w dziewczęce ubrania i krwawił z krocza. To nie było normalne, a w ręku trzymał nóż. Spytałam się go, czy  nic mu nie jest. 
-Aaaaaaa, czemu chłopcem się urodziłem!-Wykrzyknął i rzucił się na kolana-Szatan, mnie okłamał! Ty, to Ty oddasz mi swoje ciało! Jesteś kobietą, a tego, właśnie chcę! W tym, czasie przyszła jego matka.
-Dziecko, dziecko moje, co żeś sobie zrobił! Życie, sobie zmarnowałeś!-Rozpaczała kobieta, ale się nie wtrącałam.
-Wypierniczaj!-Krzyknął i zabił ją. Skubany zrobił, to jednym ruchem.
-Czemu, jej ciała nie weźmiesz?!-Nie chciało mi się z nim walczyć, bo po co. 
-Jaaaa, Cię znam! Nie wymigasz się! Icta kamszu ahed pikor, giń!-Zmutował, mu się głos i skoczył mi na głowę. Wbił mi nóż w gardło. Nie poddałam się i wyrzuciłam go w okno sklepu. Wstał. Wyjęłam, sobie z szyi ostrze. Położyłam na jego głowie tak, że jak się ruszy, to się zabije,
-Ruszysz się do tyłu zabijesz się, a ręce masz, tak pokaleczone, że nimi nie ruszysz. Działa to, w każdą stronę. Nogą, tego nie sięgniesz, czeka Cię śmierć...-nie wysłuchał, mnie i ruszył głową, zginął na miejscu. Dwa trupy, koło mnie leżą, a żadnego nie zabiłam. Nie wiedziałam, co zrobić. Z nieba, nagle zaczął padać deszcz. 
-Czemu, ja żyję? Czemuu...-rozpłakałam się, serce mnie bolało. Położyłam się na gruzie i szkle. Usnęłam.

Godzina 10.10

Obudziły mnie dźwięki nadchodzących wojsk. Puścili dziwną muzykę, szli w jej rytmie, jak i wymachiwali bronią. Dwaj złapali, mnie i posadzili na swe ramiona. Byłam w centrum uwagi, nie podobało mi się to. Kierowali się w stronę domu państwa Butters'ów. Po kilku minutach drogi postawili, mnie na wycieraczce i odparł jeden z nich.
-Jestem generałem, tej jednostki. Witaj, powinnaś stąd, jak najszybciej uciekać. Jest to, bardzo nie odpowiednie miasto dla nikogo, oprócz przestępców i opętanych. Na pewno już się, z tym spotkałaś. Po godzinie 20 nie wychodź, ani nikt inny, żeby nie było, że ostrzegałem.
-Dobrze, do widzenia-odpowiedziałam i weszłam do środka. Wtedy podeszła do mnie pani Kelly i mnie wycałowała.
-O jejku, ja już myślałam, że Ci coś jest. Chodź mam ciasto, ukroiłam je.
Zasiadłam do stołu i wszyscy, mnie się wypytywali, gdzie byłam.
-Byłam na spacerze, a co nie można?-Spytałam się ze zmęczenia, nie chciało mi się droczyć-Ogarnijcie się ludzie! Po obiedzie idziemy przeszukać tereny i wyruszamy przed 20! 
-Niby, co jest po 20?-Spytał Rychliś-Przecież, każda godzina wszędzie jest, taka sama.
-Mylisz się i koniec kropka. 
W cieście, zauważyłam coś, czego tam nie powinno być. Wściekłam się, że każdy robi mi na złość. Były to mini robociki, które miały mną kontrolować. Z całej siły uderzyłam w stół, niszcząc go. Miałam dość, tego wszystkiego. Byłam gotowa się zabić, ale po co i dla kogo? To pytanie siedziało mi w głowie. O stół, nikt się nie spytał. Podsumowali, że zostawią, mnie w spokoju.


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Cześć, rozdział został podzielony, bo teraz pod koniec miesiąca jadę do rodziny. Byłby, również za długi, a byście się niecierpliwili, że nie ma od 3-4 tygodni. ;) Będę tam, ponad tydzień, więc opóźni się druga część. Dziękuje za obserwacje i komentarze!