niedziela, 27 grudnia 2015

Misaki na tropie zagadek cz.1

Pewnego dnia Misaki poszła do szkoły i pozanała tam miłago chłopaka, była wtedy godzina 9.45. Misaki zaczęła rozmowę z Rinem.
- Hej, jak się nazywasz? - Zapytała Misaki.
- Heee... Jestem Rin, a tyy...? - Zapytał nieśmiało chłopak.
- Jestem Misaki, miło mi Cię poznać - odpowiedziała.
- Jak taaam u Ciebie? - Nieśmiało zapytał.
- Dobrze, a u Ciebie? - Zapytała Misaki.
- Dobrzeee... - Odpowiedział nieśmiało Rin.

-To co spotykamy się w parku o 6.00? - Zapytała Misaki. 
-Ok.... - Odpowiedział Rin i się rozeszli do swoich klas. Misaki miała lekcję języka Japońskiego, a Rin Matematykę. Po godzinnej lekcji Misaki poszła do BFF Shiro. Razem porozmawiały o swoich chłopakach. Misaki powiedziała, że poznała takiego miłego Rina, Shiro zdziwiła się i zapytała.
- A co z Sebą? 
- Seba to przeszłość. A jak tam z twoim boy'em Naruto? - odpowiedziała Misaki pytając się o związek. 
- Naruto, no mnie kocha jak nikogo innego. - Odpowiedziała Shiro po czym zadzwonił dzwonek na lekcję geometrii. Rin miał wtedy z Naruto lekcje Techniczne. Podczas lekcji Shiro z Miski rozmawiały o nowym chłopaku Misaki. Nauczycielka przyłapia je na rozmowach i zadała pracę dodatkową, aby zrobiły plakat z całej lekcji. Dziewczyny były trochę na siebie pogniewane. Misaki Była teraz w szarym zaułku, musiała wybrać pracę lub chłopaka. Shiro byłaby zła gdyby musiałaby sama to robić, a Rin jeszcze o tym nic nie wie. Dziewczyna długo się zastanawiała i postanowiła przełożyć randkę z miłością. Po nudnych lekcjach została ostatnia lekcja, najgorsza lekcja z panią Wanko, była to ich nauczycielka, miały z nią otóż godzinę wychowawczą, Miaski postanowiła uciec i zabrać Rina ze sobą, oraz przełożyć randkę na wcześniejszą godzinę. Była to 3.00 Gdy Rin i Misaki razem uciekli z ostatniej lekcji, razem wracając z liceum do domu rozmawiali o duchach w lesie naprzeciwko szkoły. Misaki lubiła takie rzeczy i się odważyła, weszła do zakazanego lasu straszącego przez duchy z Rinem. Razem szli za rękę, aby razem odczuwać strach co może się tu dziać. Na początku niczego tam takiego strasznego nie było, ale jak weszli w głąb lasu zaczęło się robić straszniej.
~Yuko

czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 7: "A ja tam lubię być inna..."

Po długiej przerwie wracam i otóż to, iż ten rozdział będzie z perspektywy Korneliany. Będę wam takie rzeczy pisała na początku każdego rozdziału. Tak, wiem jest w tym opowiadaniu totalny chaos. Jest inaczej niż miało być, jestem dumna. ;') Dobra nie przedłużam wam już, zapraszam!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Godzina 5.46
- A ja tam lubię być inna... - Wymamrotałam, a Azrael tylko się spojrzał, jakby miał jakieś zwidy słuchowe.
- To już czwarty dzień podróży. Nie uważasz, że chodzimy w kółko cały czas? Mam dość. Czemu, aż tak daleko uciekamy? - Spytał się mnie Azrael, ależ on jest upierdliwy.
- Idziemy po moją zemstę dla całego świata. Nienawidzę fałszywości, a tym bardziej samej siebie i uważaj sobie troszeczkę. Masz się przestrzegać, bo ty będziesz pierwszy w kolejce. Proszę Cię tylko bez tych dennych tekstów, bo czasem aż żal mi twojej głupoty. Czemu właśnie z tobą wyruszyłam?! Ależ ja byłam głupia ojciec by mnie za to zbił... Tata! Muszę go odwiedzić! Pomimo tego, że zawsze miał mnie w dupie muszę tam iść! No może jeszcze nigdy nim nie był, ale jednak na pewno coś wie. Chodź szybciej musimy, przecież zdążyć do portalu! - Wydzierałam się i złapałam go za dłoń. Zaczęliśmy biec. Zapomniałam, że mogłem go na plecy wziąć i polecieć.

- Przecież masz skrzydła to możemy pofruuunąć - wymusił z siebie te słowa, gdyż mocno się zmęczył. Chciałam już coraz szybciej, gdy straciłam objęcie w dłoniach. Nie wiedząc co się stało zatrzymałam się i tego pożałowałam. Poczułam gorący metal na szyi i zimne dłonie na twarzy, nic nie widziałam.
- Dobra robota Azrael! To nasza Panna już jest i możemy już iść, dziękuję - powiedział zapewne Stryj Klapencjusz. Az również mnie oszukał.
- Nie oddam Ci jej! Coś co czuję człowiek nie da się kupić, ale wybacz ona jest moja - stanął w mojej obronie Azrael, czyli nie chciał mnie oddać. Stojąc dalej bezruchu czekałam, aż obca ręka zejdzie z moich ust.
- Nie chcesz pieniędzy? Nie to nie... Pożegnaj się z tym czymś, bo nigdy więcej jej nie zobaczysz. Ohde sew dyr ajko! Zabieramy ją! - Po tych słowach usłyszałam krzyk blondyna i ktoś zarzucił mnie na plecy, jak jakiś worek na kartofle.
"Gdzie moja broń?! Nie mam jej! On chyba zapomniał mi ją oddać, a ja o tym nie pomyślałam. Teraz jestem niczym... Pewnie wezmą mnie na tortury i zabiją. Ciemny lud tylko tak działa." Mogłam jedynie pożegnać się z spokojnym żywotem.

Godzina 7.27
Podniosłam delikatnie głowę z betonu. Wszędzie kapiąca woda mnie dobijała. Czułam się, jak jakaś zabawka. Do tego przebrali mnie w jakieś dziwne ubrania. Ubrana byłam w staromodne sukienki, które okazały się naprawdę piękne. Powiadają, iż to co stare nie jest jare. 
"Gdyby Bóg był Bogiem, a ja wyznawcą, a nie, nie wyznawcą byłabym teraz w domu." pomyślałam i zaczęłam ocierać łzy brudną szmatką. Płacz, jedyna czynność, której zawsze się wstydziłam.
- Nie rycz mi tu! Gorzej będzie z tobą, niż z suką! - Darł się jakiś umięśniony facet.
- Dobrze, więc, a czy suka potrafi ci wpierdolić? Jeśli uznasz, że tak to twoja edukacja jest żałosna, jeśli nie to, także - wydusiłam z siebie. Złapałam się prawą ręką o lewy bark i spojrzałam mu w oczy. Powoli wstawałam do niego. Okazał się być bardzo niski, z podłogi inaczej to się wydawało. 
- Gówniara się podniosła?! Myśleliśmy, że wcale twój organizm nie jest taki mocny... - westchnął na co parsknęłam śmiechem.
- Hahaha, ale wy jesteście zjebani! Ja?! Opowiadaj dalej, chętnie się pośmieje! - Z ledwością mówiłam przez śmiech. Podpierałam się ręką o ścianę, a drugą za brzuch. Nie powstrzymywałam śmiechu, gdy już uciekł ten idiota zaczęłam szukać czegoś ostrego. Zamierzałam obciąć długie sukno. 
- Szmer, szmer skąd ja wezmę coś ostrego? Czekaj z krat wydłubię. Może chociaż to pomoże - szeptałam sama do siebie. Po walce z kratą obcięłam kawałek sukienki i zaczęłam cichym krokiem iść w stronę ciemności. Nie tam, gdzie było światło tylko ciemność. Wciąż skulona postanowiłam zwiększyć tempo i się nie odwracać. Jednak po dziecięcych krzykach popełniłam ten błąd. Nagle coś ciężkiego złapało mnie za każdą część ciała i ciągnęło do siebie. Z każdą chwilą myślałam, że zginę, ale właśnie, dlatego żyłam. Zaczęłam chcieć opuścić ten świat przez samą siebie. Będąc tylko zwykłą dziewczyną, która jedynie posiada choroby psychiczne. Wspomnienia są ulotne na co komu one?! A miłość? Nigdy jej nie poczułam, więc żałuję tego. Żałowałam, że w ogóle żyje. Po co żyć, jeśli nie ma dla kogo?! Dla kogo miałabym żyć?! Dla nikogo, po tych myślach nie wiedziałam co zrobić. Chcąc, nie chcąc zamachnęłam się i poderżnęłam sobie gardło. W ostatnich momentach życia czułam jeszcze ból ludzi, których zabiłam, jednak też mi dziękowali. Co to miało znaczyć? Uścisk się obluźnił. Krew, jak była czarna tak, wciąż jest. Zostawiłam po sobie czarną, świecącą smugę krwi. Uniosłam kark w górę przy czym ból nasiliłam.
- A... Anuuba... Ko... Kosto... Dd... Dalam... - wydławiłam egzorcyzm ze swych ust i poczułam przekłucie od tyłu, przez brzuch. Obraz zmył się do końca.

Godzina 14.16
- Sprzęt masz czysty?! - Odezwał się jakiś męski głos. Migrenę miałam dzięki, czemu rozmowę lepiej słyszałam.
- Ciszej, bo jeszcze wstanie, już dość sobie sama krzywdy zrobiła. Trudno, będzie ją opieczętować - uciszał jeden drugiego, sami mężczyźni. Przerzuciłam się na drugi bok, który skończył się na ziemi. Zapach... Jeden z najpiękniejszych, jakie czułam.
- Ja się nią zaopiekuję - wydyszał jakiś chłopak. Za drzwi słyszałam, jak kroki z czasem się do mnie zbliżały. Wten otworzyły się one i szybko odskoczyłam na drugi koniec pokoju. - Więc to ona? Córka skażonego Boga? Ni widać nic po niej, aby nią była.
- Żałuj tego, iż nie widziałeś ją w akcji! Walczy nawet lepiej niż ty! Hahaha! Dziewczyna silniejsza od Boga wojny i nieszczęścia! - śmiał się wytępiony przez innych podrzędny człowiek. Czego chcieli ode mnie? Po co im byłam potrzebna? Te pytania po głowie tylko krążyły.
- Czy nasza Panna wreszcie wydobrzała? - Klapencjusz, tak to znowu był on. Przeszukałam ubranie i znalazłam ostrze, gdy podszedł do mnie rzuciłam się na niego. Znalazłam się na nim. Przycisnęłam do niego w miejscu serca ostrze jeszcze mocnej, aż przebiłam już kawałek skóry.
- Rasiści umierają szybciej, niż my. Istoty, które tego doświadczają, czyli rasizmu - z drżącym głosem wyszeptałam do jego ucha. - Nie zabiję Cię, gdyż potrzebuję informacji, właśnie od Ciebie.
Powstałam.
- Co chcesz teraz zmienić w swoich losach? - Spytał się Bóg wojny.
- Życie, wspomnienia, więzi, wygląd, myśli, otoczenie tylko to. Czy to tak wiele?
- Ja, Yaboku Bóg wojny i nieszczęście. Czyszczę twe losy pochodzące z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości odmieniam twą przyszłość. Ma broń o przydomku Azraelez i ty Akanez łączycie ze sobą losy. Wciąż nazywasz się, jak przedtem, jednakże teraz na zawsze pozostaniesz nieśmiertelna!
Jedynie co zrobiłam to tylko spojrzałam z litością. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało. Kim, jednak był Azraelez? Yaboku poszedł prosto nie odwracając się na głosy wołające go.
- Yaboku! - odwrócił się po moim wezwaniu. - Dokąd teraz prowadzi nasza droga?
- Do zaświatów, gdzie kogoś Ci pokaże, Korneliana - uśmiechnął się do mnie, jak takie bóstwo mogło się cieszyć? Każde słowo i tak uchodzi w zapomnienie...


~NotCola ;3

środa, 16 grudnia 2015

Zapowiedź nowej opowieści "Misaki na tropie zagadek"

Hej, przy okazji jestem nową adminką i od razu chcę zacząć opowiadanie :)
Typ: miłosne, akcja, sci-fi
Bohaterzy: Wanko - nauczyciel,
Shiro - BFF Misaki,
Miaski - BFF Shiro oraz główna bohaterka,
Sebastian - dawny chłopak Misaki,
Rin - Nowy, nieśmiały chłopak Misaki,
Naruto - chłopak Shiro,
i inni ^,^
Czas akcji: Czasy teraźniejszości
Miejsce akcji: Liceum
Normalnie jak na polskim XD
Pojawiać się będzie jak znajdę czas na napisanie i wstawienie tego XD
Podpisywać się będę ~Yuko lub ~Misaki
Dobra jako Yuko :)
~Yuko

wtorek, 15 grudnia 2015

Fanatyk z lasu: Rozdział 2

           Dziewczyna powoli się wybudzała, gdy ktoś odsłonił rolety. Słońce dobiegające z okna wybudziło ją, a nikogo w pokoju już nie było. wstała opierając się mocno na łokciach. Spojrzała w bok i jej oczom ujrzał się ten rudy brat Isaaca. Patrzył na nią przyjaźnie i w rękach trzymał aparat. Teraz skupiła się na jego włosach. Były, jednak czerwone. Przesycone tak, jakby krwią.
-Śpiąca królewna z Ciebie-powiedział do niej i usiadł na przeciwko jej twarzy.-Wyspałaś się? Śniadanie już na stole, nie spóźnij się.
I szybko wybiegł z pokoju. 
-Ej, a co z ubraniami?!-Wydarła się i zaczęła się oglądać po pokoju. 
"Jaki żal... Jestem bez ubrań spałam, jedynie w bieliźnie. W ogóle co on tu robił? Jak on się nazywa? Kim oni są?!" pomyślała i ostatnie myśli wyraziła na głos. 
-Brawo ja! Teraz to na pewno zdechnie, jak zajebiście. W mieście nikt mnie nie pamięta, naprawdę. Zajebiście. Tu chyba jest jedyne okno w całej podziemi, nie?-Zaczęła sama ze sobą monolog. Skierowała się w stronę wielkiej szafy, dosłownie tak dużej, że prawie całą ścianę zajmowała. Otworzyła szafę, była cała wypełniona męskimi ubraniami. Wtenczas drzwi od pokoju się otwarły. Ze strachu sięgnęła po wieszaki z ubraniami i przyłożyła do siebie.
-Gabriel jesteś tu? Ojej, wybacz. Nie chciałem Ci do pokoju wejść nie widziałem, że tu ktoś jest oprócz. W ogóle jestem Oliver, a ty?-Przestraszył Valerie chłopak o niskim wzroście i twarzą zasłoniętą czarnymi kosmykami włosów. Dziewczyna sama od siebie była strasznie niska, ale on jeszcze niższy.

-Pomóc Ci w czymś? Szukasz ubrań? Daj pokaże Ci jakie musisz wziąć, bo jeszcze wkurwieni wyjdą, że nie to co miałaś ubrać, ubrałaś. Poczekaj... Może być ta bluzka, koszula, dżinsy i buty?-Ciągnął dalej Oliver. Okazał się straszną gadułą. 
-Jestem Valerie i tak może być ten komplet, naprawdę ładny jest. Dziękuję Ci-odparła z uśmiechem na twarzy i poszła do łazienki się przebrać. Chłopak w kilka sekund zniknął z pomieszczenia. 
"Wezmę prysznic. Będzie mi lepiej, czyż nie?" pomyślała i powolutku weszła do kabiny. Leciała sama zimna woda. Po kilku minutach kąpieli poczuła pieczenie na wewnętrznej stronie uda. Usiadła na umywalce i delikatna przetarła palcem po ranie.
-Aauuu!-Krzyknęła i szybko się ubrała, aby nie wyszło, że potrzebuje pomocy.
           Skierowała się na dół, gdzieś w takie miejsce, które musiało przypominać kuchnię. Powędrowała po zapachu jajecznicy. Aż wręcz biegła, aby zdążyć. Stała jak wryta, gdy zobaczyła wszystkich spokojnie jedzących śniadanie i mieli miejsce przygotowane dla niej. Zdyszana usiadła na krześle, które było wyrzeźbione ręcznie. Zauważyła, że wszystko było robione ręcznie, stare i kosztowne. Mieli same antyki. W ciszy zjedli posiłek. Po jakiejś chwili odezwał się ten czerwony.
"Pewnie to ten Gabriel, bo nikogo innego nie widzę. Muszę przeżyć!" pomyślała blondynka.
-Czas nauczyć pannę manier, kultury, sztuki, podporządkowania i kobiecości!
-Powtarzasz się już kolejny raz-odezwał się z ironią Isaac.
-Łota faka czildren biczysz?! Lajf is brutal! Miałem rację, że i tak nie zadowoleni będą. Beka z życia, ufo-gadał bez sensu Oliver z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.-Ja wiem, jak wy niedorobieni ludźki skończycie. Będziecie mi dom stawiać i rozwalać, takim będziecie plebsem.
Nie wiele zastanawiając Valerie pochwyciła wszystkie talerze i zaczęła nimi rzucać w drzwi.
-A to za Ciebie cwelu, a to za Ciebie ty tam jakaś, a to za Ciebie powalony człowieku! Kurde żadnych pocisków nie znam. A to za pieska, którego nigdy nie miałam!
-Łoooo, jakie zwroty akcji! Gabrieluś uspokój Varie-wysyczał znowu Oliver. Okazał się bardzo zmiennym chłopakiem. Jednakże potrafił być bardzo miły wobec ludzi.
           Zapadła cisza. Wszyscy spojrzeli się na siebie i wtenczas Isaac złapał od tyłu Valerie za kark. Zgięła się w pół, jednakże próbowała się wyprostować.
-Myślisz, że wyjdziesz z uścisku? Ugh, mylisz się, a tępa jesteś czy może mądra jesteś?-Parsknął chłopak z takiej strony co go dopiero poznawała.
-Ładnie będzie wyglądała w mundurku!-Krzyczał z drugiego końca domu Gabriel.
-Powalę sobie głową w ścianę, a potem się powiesze na panelach. Mamuśka będzie dumna!-Cieszył się Oliver.
-Nie wspominaj o matce! Sam ją zabiłeś, ale teraz to byś chciał, aby żyła! Zobacz co czynisz!-Mocnej ją złapał i rzucił o ziemię.
-Żałosne... Pfff, żenada... Czy wy potraficie się chociaż raz nie kłócić? Przynosicie sobie hańbe jako rodzeństwo. Macie za samych siebie i nawzajem, wstyd...-Zaakcentowała ostatnie słowa. Powstała na miękkich nogach i podeszła do zamkniętych na kilka kłódek drzwi. Swymi wściekłymi oczyma patrzyła na to, jakby to jej nieszczęście przyniosło. Westchnęła i rzuciła się na kolana, każdy patrzył się na nią z zaciekawieniem. Czekali tylko na jej każdy to nowy ruch, jakiś znajomy albo to gwałtowny. Valerie puściła z ucisku łańcuch. Klęczała, tak dalej, aż ktoś wreszcie zacznie jako pierwszy swój ruch. Szalony Oliver nie wiele zastanawiając rzucił w nią krzesłem, zemdlała.
-Ty zjebie! Teraz znów nam śpi!-Krzyknął Isaac i wkurzony zaprowadził ją do sypialni-Niech się wyśpi, bo później straci kontakt z rzeczywistością...

           Dziewczyna wstała w środku nocy. Ubrała się w przypadkowe ciuchy i biegała po holu szukając wyjścia. Otwierała to kolejne drzwi, aż znalazła wyjście. Wdrapała się na drzewo i zaczęła obczajać okolicę. 
-Tam dalej jest rzeka, a koło niej wioska... muszę się tam udać -wyszeptała sama do siebie i zaczęła biec w tamtą stronę.

niedziela, 1 listopada 2015

Rozdział 6: Nie tylko jeden pogrzeb

Tu już na wstępie napiszę, że uśmierciłam dwójkę ludzi. Denerwującego Rychlisia i patologiczną Kornelianę, ale ja uwielbiam swoje obrażać. Już wiem, że ten rozdział będzie mocno nie udany, gdyż nie mam takiej weny, jak przedtem. Do tego będzie też króciutki. Wymarliście czy co? ;c I chciałam ten rozdział z perspektywy Azraela napisać, gdyż był tam na miejscu. Również dlatego, iż dowiemy kim jest, jak i o innych. Takie pytanie. Chcielibyście, abym nie pisała wszystkiego ze strony Demyan, ale też innych? I jeszcze jedno, jaka wam postać przypadła do gustu? Bardzo mnie to nurtuje. ^^
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Godzina 17.00
Wszedłem mi do znajomego pokoju zastając faceta przy pewnej kobiecie. Gdy się przyjrzałem wiedziałem już, że to mój brat Ashton i Korneliana. Oczywiście nikogo nie zastałem w pomieszczeniu. A szkoda chciałem kogoś ukarać. Być płatnym zabójcą, czyż nie piękna praca? Uczucie, gdy zabijasz z zimną krwią i bez zamyślenia jest cudowne. Och, ale ja się rozczulam, a koło moich nóg leżą zwłoki. I jeszcze chory brat. Pamiętam, jak z nim jeszcze jedzenie z lodówki kradliśmy. Teraz, no cóż... Chory jest umysłowo. Jak ja dobrze wiedziałem, że ludzka wiara we wszystko niszczy. Spędziłem dzieciństwo w ośrodku psychiatrycznym, naprawdę było pięknie. Gdy chodziłem do szkoły publicznej dzieciaki miały wszystko, a ja nic, nawet dobrego plecaka. Mój brat był szkolną elitą, ale chociaż ja wyszedłem z normalnymi ocenami. Nie myśląc o dobrej przyszłości zostałem płatnym zabójcą. Tak po prostu, spodobało mi się to. Dobra płaca, często nowa robota. Wracając do teraźniejszości stałem przy zwłokach jakiejś dziewczyny, a w kącie usłyszałem szmer. Domyśliłem się, że to zapewne mój brat.
-Ashton nie chów się po kątach, nie jesteś ekierką!
-Ja... Ja jestem wysłannikiem kobiety, która jest córą Szatana. A ludzi, którzy są jemu nie posłuszni smażą się tam, gdzie już dawno powinni-wyjąkał mój brat. Nie ma co na niego liczyć. Chory jest i tyle. Zniechęciłem się rozmową z nim, więc wziąłem kobietę na ręce w stylu panny młodej i wyruszyłem.


Godzina 17.56
Wiedząc to, iż w szpitalu było cały czas ciemno, uważałem na drogę. Korki musiały, właśnie w takim momencie wysiąść no, ale trzeba to olać. Wracając dalej do podróży po ośrodku. Skierowałem się w szeroki hol z małymi oknami. Szczerze bym nie chciał w takim miejscu pracować. Dotarłem do drzwi. Ciężkich, żelaznych, jak i starych drzwi. Mogliby, także takie szklane wstawić, łatwiej by się wyszło. Dobra teraz włączamy tryb przetrwania. Rzuciłem dziewczynę na glebę, jak można to nazwać. Ojej, mówię sam do siebie.
-Ommmmmmm... Ammmmmmm... Mmmmmmm...-medytowałem sobie.-Otwórzcie się drzwi!
"Nie no przesadzili, teraz dochodzimy do rękoczynów. Ja tak tego nie zostawię." pomyślałem po czym aktywowałem moją rękawicę. Załadowałem łuk na niej i wystrzeliłem strzałę. Utknęła ona w tych pieprzonych drzwiach.
-No, aż tak ręce sobie nie będę brudził!-Krzyknąłem i ręką zacząłem uderzać w strzałę, aż otworzyła zatrzask. Teraz, gdy miałem światło rozpoznałem jaka to była dziewczyna. Żałowałem, że na zlecenie jej nie zabiłem. Wziąłem Korneliane na ręce i poszedłem odłożyć ją w bezpiecznie miejsce i tak już nie żyła. Szykują się pogrzeby, ojoj. W jednym momencie czułem, że jestem dobrą osobą, a w innym, że jestem zły. 
-Dobra idę poszukać tamtych niech wiedzą o jej śmierci. I co teraz oni poczną? Hahaha, nie ma to, jak naiwnych ludzi spotykać, chociaż może nie są tacy na, których wyglądają-rozmyślałem na głos i pojawili się  w tym samym momencie.
-Zabiłeś ją ty dupku!-Wydarł się jakiś chłopak i rzucił się na mnie z łapami-Ty morderco! Tyle lat Cię znam i dopiero teraz się o tym dowiaduje, że co? Jesteś chory psychicznie, jak możesz niewinnych ludzi zabijać!
Wybuchnąłem śmiechem. On na pewno jest dziwny, a wiem kto jest patologia, a kto nie. 
-Ej, ruda ogarnij braciszka, bo chyba już mu źle jest. Z resztą ja jej nie zabiłem tylko mój powalony brat. Wiecie co? Nie chcę mi się z taką patologią rozmawiać. Do zobaczenia-skończyłem rozmowę, założyłem kaptur i odpaliłem papierosa z nerwów. Teraz tylko musiałem pójść do Wujaszka. Nigdy pogodnym ludziom nie powinno się ufać.

Godzina 19.33

Wszedłem do znanej mi od zawsze tawerny i skierowałem się w stronę zaplecza. Usiadłem koło innych członków KKK. Zmierzyli mnie niby groźnym wzrokiem, a Stryj wycelował we mnie pistolet. Aż dziwne to, gdyż zdjęli swe kaptury.
-Czemu jej nie dopilnowałeś?!-Zaczął jakiś nowy, który padał ze strachu. Musiałem mu odpyskować, ależ ja uwielbiam się z ludźmi droczyć.
-Pilnowałem, ale pamiętaj wiele jej chciało. Nie byłeś jedyny, więc miała prawo zginąć, a przecież ona jest Aniołem Śmierci to, jak ona nie żyje? W ogóle jakiegoś tam Rychlisia zabiłem, bądź dumny. 
Nie mogłem tak tego zostawić. Zabić nie mogłem, umrzeć też nie. Przygotowałem esencję w rękawicy i tylko czekałem na ich pierwszy ruch. Tarcza to jedyna rzecz, której nie umiem zrobić, a mam możliwość. Ojej, sierotka ze mnie. 
"Raz się żyje, ale decyzje podejmuje nie pierwszy raz. Muszę się postarać nie robię tego dla siebie, tylko dla kogoś innego.
-Azraelu czy ty wiesz na co się zgadzasz?!-Znów głośno się zapytał jeden z pomocników. 
-CZAS MINĄŁ ODPALAM!-Krzyknął Stryj. W ułamku sekundy otworzyłem tarcze, niczym moja kuzynka i odepchnąłem ich. Jednak z drugiej strony byli inni i wpadłem na nich. Zapomniałem! Wziąłem piękne sztylety Demyan, gdyż było mi ich szkoda. Niewiele się zastanawiając, naprawdę niewiele zabiłem tych gości i uciekłem zmieniając formę w świnkę. Knura, oczywiście dla ciemnych. Ojoj, co raz bardziej u mnie występuje rozdwojenie jaźni. Wybiegłem na zewnątrz i, i, i dalej nie wiem co wpadłem w jezioro, chyba? 

Godzina 20.50

-Zbieramy się tu w jednej sprawie, aby pożegnać Rychlisia Ćwiklisia i Kornelianę Demyan, którzy zginęli śmiercią tragiczną. Do tego młody sprawca ich śmierci zginął. Zostaną pochowani w jeden grób. A teraz... -Odprawiał mszę ksiądz, a dopiero teraz zajarzyłem, iż mają mnie pochować. Co raz gorącej mi było w trumnie, jednak strasznie wygodna jest. W ogóle szybko jakoś ten pogrzeb. Zniżki pewnie, hyhyhy. Brak oddechu mnie dopadał. 
"Muszę uratować ją, gdyż Wybrana nie może umrzeć przed świętem." pomyślałem i poczułem, że ktoś mnie już niósł. Zacząłem, więc uderzać z całej siły w klapę trumny, aż za szóstym razem przebiłem się przez drewno. 
-On żyję, proszę księdza on żyję!-Krzyczał, chyba Piter miał specyficzny głos. Strasznie zachrypiały i domyślam się, jak on jeszcze mówi.
-Co?! On żyję?! Synu, wybacz przepuść mnie muszę to ujrzeć!-Układał piękne słowa ksiądz. Powietrze, wreszcie mam czym oddychać. Klapę otworzyli chłopacy z ekipy do, której należała Korneliana. Strasznie dużo o niej wspominam, aż dziwne to, ale olejmy to muszę się wydostać.
-Dzięki gnojki za uwolnienie, a tak szczerze czemu nie walczycie o to, aby wasza przyjaciółeczka odżyła?! Nie dbacie o swoich bliskich, ani o nic. Powinniście się wstydzić. Może i dla was jestem zły, ale wy dla mnie. Nie jest mi was żal uważajcie, aby wam dupek nie ścisnęło. Żegnam-odparłem żegnając ich środkowym palcem. Przeszedłem koło dołu i spojrzałem. Tak, oczywiście już tam leżała. Musiałem dopełnić obietnicy, ale też nie chciałem, aby ją wykorzystano. Czemu mi zawsze jest szkoda takich dziewczyn?! Wszyscy na okół zgrupowali się przy prawie nowym grobie. Uklęknąłem i otwarłem górną część klapy. Kocham te zatrzaski, tak wrednie i niepowtarzalne. Oczekiwałem zmarłej dziewczyny, a patrzyła się prosto przed siebie z ozdobionymi włosami swoimi, za pewnie ulubionymi kwiatami. Czarnymi różami, a krew spływała po jej twarzy. Patrzyła na mnie z litością, jak i radością. Zesztywniałem. Rzuciła mi się szyje i wychlipała cichutkie "Dziękuje". W tym momencie się jej przypatrzyłem. Miała na sobie białą suknie. Biała suknia na niej, aż dziwne. W pasie miała przewiązaną czerwoną wstążkę. Chciałem wstać, aby iść dalej, jednak zatrzymała mnie. 
-Zaprowadź mnie tam, gdzie świat jest piękny. Nienawidzę ich! Chcieli mnie zakopać żywcem i pozbyć się moich mocy! A ja uwierzyłam w ich bajeczki!-Wykrzykiwała wstała i podeszła pod drzewo wiśni. 
-Co ty robisz?
-Co ja robię? Trochę koloru do nowego życia trzeba dodać, czyż nie?-Uśmiechnęła się do mnie. Ubrała drugi wianek i wskoczyła na mnie.-Pójdź ze mną tam, gdzie jest pięknie. Haha, podbijemy świat!
Zdziwiony byłem jej postawą, ale wysłuchałem jej i wyruszyliśmy w daleką podróż pieszo... 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Joł, joł z wami tu też porozmawiam. No, więc tak zmieniłam obieg historii, ale nie jest tak źle. Zrobiłam z Azraela maślankę. XDD


niedziela, 18 października 2015

Rozdział 5: "Czemu, ja żyje?" (część 2)

Godzina 10.37
Zadzwoniła do mnie Natalsza ze złymi wiadomościami.
-Cześć, słuchaj pamiętasz tego faceta, co o nim mówiłam na zamku? Wiesz ten w okularach i swetrach w kratkę? Miałaś rację, to był Dr Jeneckdy. Współpracuje z Elizabeth Ostberg na pewno ją pamiętasz.
-To nie jest ta Eleanor?
-Tak, to Eleonor. Teraz razem kierują się w stronę miasta Animatroników, więc uważaj. Może jest to, wasz następny przystanek. Chcą podobno, Żelazne Smoki ukraść do opanowania świata. Musicie przed 20 wyruszyć do Rose siostry Teema. Po tej godzinie, możecie zginąć, a tym bardziej Ada. Ona jest wam potrzebna, więc jej pilnujcie. Słyszałam, że Emilia ma swoją moc przenoszenia przedmiotów, ale może też chodzić po ścianach i suficie. Został wam, tylko Rychliś, ale na pewno się do czegoś nada. Słuchaj ja, muszę kończyć, przecież kraina sama się nie utrzyma. Pa, do zobaczenia!-Skończyła, a chciałam jej coś przekazać. W ten czas przyszedł Teemo i się dosiadł.

-Zrozumiałem twoje słowa i jedziemy do mojej siostry. Mieszka na granicy, tam jest spokojnie, nic się nie dzieje. Chodziło Ci o to, że po tej godzinie wychodzą ludzie z zakładu psychiatrycznego Kubitz? Widziałem to, kiedyś. Było tragicznie! Wtedy zabito czwórkę dzieci i dwójkę dorosłych-powiedziała wiewiórka, szkoda było mi go, że taki nie doceniony jest. Gdyż był niesamowicie inteligentny. 
-Może pójdziemy do reszty?-Spytałam się i przytaknął, więc poszliśmy. W tym dniu patrzyłam na, każdego z pogardą. Wydawali się inni, niż zawsze. Ta matka, taka jakaś dziwna, a tym bardziej ojciec. Do świata, powinnam podchodzić z większym dystansem.
-O, której obiad?-Spytał się Asa, on tylko chciałby jeść. Wtedy podeszłam do pani i pokazałam jej te dokumenty.
-A, ja mam do pani pytanie, takie bardzo trudne, jak i proste. Skąd macie te papiery?! Kim ona dla mnie jest?! Teraz gadaj nie czekam, aż sobie obmyślisz, aby się wyrazić! Mów prawdę!-Ze wściekłością podeszłam do niej i trzymałam przy jej krtani sztylet.
-Już, już mówię! Vermza Demyan to Twoja babcia, uczestniczyła w wielu wojnach! Anglia i Polska ją kochają, ale się o niej nie uczycie, a szkoda! Kazała mi przed śmiercią te dokumenty zabrać i je schować u siebie. Zamierzałam Ci je dać, ale jak sama je znalazłaś. Twój ród, jeszcze istnieje po więcej informacji idź do nich-powiedziała za jednym tchem.
-Wiesz, gdzie mogą być?-Zapytałam się, znów.
-Tego to ja już nie wiem, ale mój mąż. Jak się obudzi to, powinien was poinformować.
-To ja mam, aż tyle czekać?! Nie można go obudzić, czy coś? Tak, dużo czasu nie mamy.
-Jak się go obudzi to dostaję padaczki, jak i zapomina wszystko, ale nie martw się za godzinę lub dwie wstanie-odparł Asa.-Możemy jedynie iść do siostry Teema, Rose. Może ona coś wie, ogółem jest szamanką. 
-Moja siostra jest szamanką, masakra. Ja jej nie chcę znać, niech tylko pojawi się na moich oczach. Jest naprawdę miła, ale czasem istny potwór z niej-przeżywała mocno wiewióra. Rychliś nie wiele wiedząc odparł, że powinniśmy iść do niej teraz. Cóż droga nie będzie łatwa, ale musimy ją pokonać. Mama Buttersów spakowała nam suchy prowiant i wyruszyliśmy. Asa, Ada, Emilia, Teemo, Rychliś, Piter i ja. 

Godzina 12.13
Kończąc swą drogę na zakręcie rudowłosa się przewaliła i upadła przed wycieraczką szamanki. Patrząc pod nią znalazła klucz i kopertę. Pieczęć była z krwi. 
-Ej! Pokaż to, masz to zostawić!-wyszła z drzwi siostra Teema.-Co wy tu dzieciarna robicie?! To teren osobisty. O-S-O-B-I-S-T-Y. O! Witaj Teemo mój ulubiony gówniarzu. Tyle czasu, masz dziewczynę albo lepiej Ci się poszczęściło? Nie no wchodźcie, jak jest braciszek to każdego wpuszczam. Przepraszam was za moją nachalność. I ustąpiła nas w drzwiach. Oczywiście chatka była, naprawdę mała. Musieliśmy jej pomóc wejść miała naprawdę, wąskie drzwi. Gdyż miała wszystko malutkie usiedliśmy na podłodze. Była ona pięknie zdobiona własnoręcznie szytymi dywanami z wełny. Na jej ściankach wisiały same półki na, których było pełno buteleczek, biżuterii, nasion i przypraw w słoikach, kadzidełka i wiele podobnych. Jednak, bardziej byłam bardziej ciekawa jej strychu. Przeszłam na czworaka cały jej domek zostawiając innych. W ten odezwał się Asa.
-Gdzie idziesz? Czekaj idę z Tobą, nie pytaj się, dlaczego. Chcę, ot tak!-Grymasił brunet, nie za bardzo chciałam go ciągnąć albo tego typu, ale dałam mu szansę. A co się nie daje przyjaciołom, mimo iż irytują? Oczywiście z nim było wiele szkód. Wreszcie przyszła Rose i nas zganiła, musieliśmy wypić herbatkę z melisy, szałwii z dodatkiem dzikiej róży. 
-I jak napar?! Pyszny nie?!?! Sama robiłam, wiecie?!-Zaczęła wykrzykiwać siostra. "Czy ona jest chora? Muszę się Teema spytać..." pomyślałam i uderzyłam głową o żyrandol. Był obwieszony różnymi medalionami, aż dostrzegłam jeden z napisem "Daughter of Darkness". Wzięłam szybko go i schowałam do pokrowca od sztyletów. 
-Ej, gdzie idziesz?-Zapytał się Asa, cóż pewnie go to nurtowało.
-Chciałabym zobaczyć na strychu co kryje, ta dziewoja.
 Trochę tam stereotypów na opowiada dzieciom i myśli, że wielka jakaś jest. Jeśli ona w ogóle z domu wychodzi, chociaż za próg. Chłopak dziwnie się na mnie spojrzał i dał mi znak, że coś znalazł. Pokazał mi w połowie oderwaną deskę na suficie.
-Co to? Poczekaj spróbuję to oderwać. O mój Boże, to coś jest wilgotne i pachnie mi czymś znajomym, ale już nie pamiętam, chyba zapachem z dzieciństwa. Wtedy była mama, tata, pies Łajko, ciocia Claudes. A teraz? Nic-mówiłam z pogardą. Udało mi się ją oderwać i wyleciał, nagle z niej kruk. Usiadł mi na ramieniu i wskazał nam drogę. Milczeliśmy, aby ptak się nie spłoszył. Weszliśmy na strych. Było to dziwne, gdyż miał normalne wymiary. Asa zaczął szukać światła, a ja go wspierałam. Czułam więcej do niego niż zwykły kolega, może przyjaciel? Dobra, nie warto się tym przejmować. Znaleźliśmy jakąś pochodnie i Asa zapalił ją swym podmuchem. "Najpierw umie kierować powietrzem, a teraz ogniem. Pewnie jest dzieckiem żywiołów." domyślałam się. Zaczęliśmy przeszukiwać wszystkie skrzynie. Po jakimś czasie znalazłam tak, jakby mysią dziurę i po cichu włożyłam do niej rękę. Reszta nie zauważyła, że znikneliśmy. Bardzo dobrze się bawili. Wyjęłam stamtąd pozytywkę i zawołałam Asę.
-Chodź, coś znalazłam. Sama tego nie otworzę-i przybiegł potykając się o kufer z sukniami. Zanim otworzyłam pozytywkę, spojrzeliśmy do kufra. Były tam pięknie zdobione kamieniami szlachetnymi suknie z aksamitu i kaszmiru, które wyperfumowane są mocnymi olejkami orzechów pochodzących z Włoch. Przejrzałam pudło i Asa dostrzegł kluczyk. Pozytywka, również była na to, więc uruchomiliśmy ją. Wtedy, właśnie wtedy usłyszałam piosenkę "Liar Mask" i krzyki wszystkich z dołu jak i sprzymierzeńca. Chłopak upadł na ziemię i krzyczał z bólu, a na dole słyszałam odgłosy starej świni. Usłyszałam krzyk rudej i pobiegłam do niej przypominając sobie słowa Natalszy. Gwałtownie upadając ujrzałam widok rozwalonego domu. I świński chichot. Ada leżała obok knura czy tam maciory, a w dupie z tym. Była podduszana przez nią i patrzyła na mnie fioletowymi ślepami. 
-Zejdź z niej i powiedz mi co tutaj robisz. To nie jest twój chlew, przykro mi pomyliłeś je-wychrypiałam przez suche gardło.
-Dobra zejdę z niej, ale daj mi coś w zamian.
-Niby co posrana słonino?!
-Ja nie jestem słoniną. Piękne obuwie, wiesz takie żadne-powiedział po czym wstał i zmienił się, również w wysokiego chłopaka o blond włosach ubranym w granat.
-Wiem jakie, to nowa kolekcja wiosenna. Przygotowana dla niezłych babek, które nie będą się droczyć o pożarcie kotka Bigoska i Kaszankę. Bigos był w ciąży brutalu! W ogóle fajnie pachniesz, czym dokładnie?-Prychnęłam odwracając wzrok nie chciałam, mieć z nim kontaktu wzrokowego. Patrzył bardzo przyjaźnie, ale ostrożności nigdy za wiele.
-Ups... To on miał, znaczy ona taki żywot mój z resztą jest ciekawszy. Mam wywalone na każde życie z resztą swoje też, a cóż pachnie ode mnie marysią. Podoba ci się? Masz gust chciałbym mieć taką dziewczynę. Zapomniałem! Ty uczuć nie masz, jak nie masz tej wiedzy, że jestem twym cieniem.
-Dam, dam, dam, dam, dam...
-Hyhyhy lecz kacyka. 
-Huehuehue, jak cię zwą panie cieniu?
-Jestem Azrael, Korneliano nie wiem, jak ty, ale ja bym się nie pytal-powiedział i oparł się o ścianę przyciskając mnie do niej. Gdy spojrzał mi prosto w twarz przyjrzałam mu się. Z rys twarzy przypominał pradawnego księcia Kaltaganii Aloisa, który był niezrównoważony. Jako postać świni miał fioletowe oczy, a tu ma niebieskie pod, którymi namalowane ma czerwone paski. Pod każdym okiem jeden. Na głowie miał gogle, a na ręce dużą rękawicę z przedziwnymi strzałkami. Wiedziałam, że nie będzie łatwo się od niego uwolnić. Przybliżył się do mnie i wyszeptał.
-Niedługo Dzień Ostateczny dla Ciebie. Uważaj na pomocników, bo źle skończysz...-I podszedł do Ady-Ej, ty tam ta żyjesz? Wstawaj nie chcę mi się czekać. Ciesz, że Cię nie zabiłem, miałaś farta. Chociaż życia na pogawędce nie zmarnowałem. 
Dał mi znak i wyszedł, wyglądał jakby miał zlecenia, aby kogoś zabić. Oszczędził, chyba z mojego powodu. Obejrzałam się wokół i wiedziałam, że dostał szału. Zmasakrował cały jej dobytek. Zaczęłam się odzywać do rudowłosej.
-Ej, ty gnido odżyj! Lampion już zapalam, kurwa wstań. Nie będę się za Ciebie modlić.
Wstała cała zapłakana.
-On umarł, on zginął, on nie żyje!-Krzyknęła przez łzy wskazując Rychlisia.-To za mnie! Wiedzieli, że ma silniejszą moc, niż ja. Ja umiem tylko śpiewać, a on? Umiał rozgryźć każdą zagadkę, czytać w myślach, naśladować wszystkie dźwięki zwierząt. Nawet nie wiesz, jak bardzo te cechy potrzebują Nocni Łowcy.
Emilia usłyszała wszystko. Padła w rozpacz, pewnie czeka nas żałoba z tego powodu. Coś chrypiała, że go kochała. Mocno teraz cierpi, a we mnie rodzi się zemsta na wszystkich. Piter leżał w ogródku, a Rose znikła. I dobrze zbyt zrzędliwa baba. Jednak zadaję sobie pytanie, czemu wyszłam bez szkód. Wracając do czarodzieja krzyczał z bólu. Odcięto mu sześć palców. 
-Ty Korneliana też nie wyszłaś bez szkód. Zobacz w lustrze co masz na szyi-powiedział Asa idący z kulawą nogą. Z przerażeniem wpadłam do łazienki, gdy spojrzałam w lustro ukazała mi się rana z napisem po angielsku "selected" oznaczało "wybrana", ale po co komu chciało się do cholery robić?! Miałam ochotę wrócić do nałogu z depresji, ale nie mogłam. Znów palenie mnie wyniszczy, znów. Powoli usuwając się z ściany zdecydowałam, że nie powinniśmy tu być. Wydarzyły tu się same zła, a zło się tępi i unika. 
-Ludzie idziemy do Kubitza znajdziemy tam wskazówki, ale już biegiem!-Wykrzyknęłam wybierając wyjście przez szklarnie do lasu.

Godzina 15.44
-Nie chcę mi się już iść jestem wyczerpany-marudził Piter.
-Ja też!-Krzyknęła Ada.
-I ja, kiedy koniec?!-Jęczył Asa.
-Raz, dwa, trzy, cztery nogi żwawo podnoszę, biegnę tempem szybkim!-Śpiewał Teemo cały czas spoglądając na Emilkę. Czuli do siebie to samo, a nawet o tym nie wiedzieli. Doszliśmy do bram psychiatryka. Mówią, że osoby tam chore same sobie krzywdę robią, a to jedna wielka nieprawda. Każdy tu ma z nich winę. Zobaczyłam grupkę małych dzieci bawiących się nożykami.
-O, pani wybawicielka! Pobawisz się z nami?-Zachęciły mnie swoimi bananami na twarzy, jednak mogły coś kręcić. 
-Gdzie idziecie ekipo? Przespać się? Polecam wam, jak najszybciej już zająć miejsca-odparłam i wskazałam im drogę. Z dziećmi oglądałam ich rysunki. Cmentarze, krew, ludzie bez twarzy, broń i wiele innych. Podarłam ich rysunki, zabrałam nożyki, wzięłam pod pachę i zaniosłam do pielęgniarek. Odesłać dzieci do siedzenia w pokoju, wcale nie jest złe. 
-Przepraszam, czy widziała pani taką grupkę osób, gdzie jest dwójka dziewczyn i chłopaków. Nie należą tu do tej budyyy... Ośrodka!-Po tych słowach zmierzyła mnie morderczym wzrokiem i powiedziała do jakiejś młodej, aby sprawdziła papiery. Bez słów poszła głównym korytarzem i skręciła gwałtownie w lewo. Idąc za nią spotkałam, naprawdę chorych ludzi potrzebujących pomocy. Miałam ze sobą plecak na szczęście, gdyby nie on i prowiant w nim bym nie pomogła głodnej kobiecie. Z chęcią zjadła drożdżówke. 
-Nie karm tych zwierząt-mruknęła kobieta prowadząca mnie, taka chamska szynka. Masakra... 
-Pani bardziej do nich pasuje. Już widać po twarzy, jak pani z kozy wyrosła-prychnęłam, ale nie za długo. Patrząc swymi oczami przywołała sześciu mężczyzn za ściany na końcu holu. Wskazała na mnie i mnie wzięli. Chciałam już się przygotować do ucieczki, gdy właśnie zarzucili na mnie ciężkie łańcuchy. 
-Teraz się nie ruszaj!-usłyszałam znajomy głos.-Kurwa zostaw ją! 
I zobaczyłam, jak mężczyźni wyparowali przez energię słoneczną. Gdy kagańce opadły zaczęłam na czworaka biec do ostatnich czarnych drzwi. Oczekiwania mnie zawiodły, trafiłam do izolatki.
-Sań, sań, sań, sań...-Męczył się z bólem jakiś facet, tak kościelne.
-Alleluuuuja-tworzyliśmy już kolędę.
-Ty nie czysto dziewico, nie dobra dziedziczko! Będziesz się smażyć wraz z ojcem! Jestem czystym zwolennikiem kościoła i Hadesu, a ty będziesz tym kimś kto skończy w nim na samym dnie-wysyczał i wziął mnie pod gardło.-Zginiesz! Zginiesz to twój koniec!
No i cóż... Tak się chyba stało, nie odnalazłam wszystkich. Nie wiedziałam kto mnie uratował, ani tego kim jestem...



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
TAK WIEM JESTEM ZŁA! Dużo dialogów, pewnie to lubicie. Szczerze jestem zadowolona z rozdziału. Rychliś mnie już denerwował. Musiałam uśmiercić, ale to wyjdzie na dobre. Tak, więc zapraszam do komentowania. ^^

niedziela, 11 października 2015

Fanatyk z lasu: Rozdział 1

          Chłopak zabierając Valerie związał ją dokładnie i przerzucił przez plecy. Nosił ją przez całą drogę do początków lasu. Przed nim się zatrzymał i odstawił dziewczynę na ziemi. Spojrzał jej głęboko w oczy, którym zmienił kolor na fiolet i bez słowa rozwiązał.
-Idź przede mną. Spróbuj uciekać, a jeśli to zrobisz ukaram Cię-powiedział cicho i wysłuchując tych słów dziewczyna wolnym krokiem dreptała przed nim. Miał bardzo miły wzrok, ale w jego głosie istniała ból, który go przeszył z jakiegoś powodu. Dziewczyna dosłownie miała w dupie jego słowa i zaczęła śpiewać. Wraz z rytmem zaczęła biec coraz to szybciej. Fikała koziołki i wspinała się na drzewa, jak małe dziecko.
-Stój!
Dobiegł jej znajomy głos, gdy w ten zatrzymała się na jednej nodze kanionu. Pobiegł do nie Isaac i znów wziął na ramiona. Miał dość jej wygłupów, a ona tych męczarni.
-Nienormalna jesteś?-Zapytał ze wściekłości.
-To mnie zaprowadź do domu.
-Na pewno nie do Twojego, już nikt Cię nie pamiętam. Nie licz na to moja droga. Zostaniesz u mnie na zawsze...
-No, chyba Cię coś boli!
-Mnie?! Nigdy!-Wydarł się, zrzucił i popchnął dziewczynę na znak, że ma iść szybciej.
           Norweżka spod grzywki przyglądała się wszystkiemu dookoła i już wiedziała, że wywiózł ją w nieznane miejsce.
-Kim jesteś?-Zadała pytanie, ale żałowała.-Wybacz, to nie tak miało wyglądać.
-Jestem demonem i nie bój się mnie pytać. Warto wiedzieć informację o swoim domowniku i na odwrót-odparł z wielkim uśmiechem na twarzy. Zastaniawiało ją to, czemu go tak wszystko bawi.
"Jakieś niedorobiony seksualnie obojniak... Co się teraz z tym światem dzieje? A co, jeśli mi też to zrobi? Ja chcę być szczęśliwą dziewicą!" pomyślała, ale uważała, aby nie wypowiedzieć tych słów na głos. Miała jego już dość, trochę to nie dziwne.
            Po długim czasie drogi doszli do pewnych drzwi. Drzwi, które były umiejscowione w wysokich grudach ziemi.
*Wejdź przez te drzwi, ale już!* usłyszała w myślach i z pogardą spojrzała na Isaaca i zaczęła mówić.
-Nie jestem Twoja, niczyja. Jedynie swoja, więc nie będziesz mi rozkazywać. Sam lepszy nie jesteś. Głupi plebs z Ciebie.
-Dzięki Tobie już nim nie będę-szybkimi słowami wypowiedział, a ona pokazując środkowy palec wsadziła go na siłę do oka.
-Mówisz, że dzięki mnie, tak? Czyli to ja mogę ci zabrać?-Spytała się trzymając palec w oku dokładając trzy kolejne.-To, wtedy wezmę ci twe wrogie beżowe oko za, które ci dziękuję. Po tych słowach wydłubała mu oko i schowała w chusteczkę, a potem do kieszeni. Zadowolona z siebie weszła do podziemi i znalazła się od razu w pewnym, ciepłym, przytulnym domu. Miał wielkie pomieszczenia. Ściany wyłożone drogą tapetą, a podłogi woskowanym parkietem. Sufity zdobione w rogach pięknymi wzorami. Meble z drewna robione ręcznie, a dodatki haftowane były przez pająki, które miał w innym pokoju. Oczarowana salonem pobiegła do jadalni, gdzie na nią czekało pewna para z jakimś chłopakiem. Na oko wyglądał na młodszego od niej. Kobieta była z postury filigranowa. Jej małą, szczupłą twarz ozdabiały piękne czerwone włosy do ramion. Jej spojrzenie było przenikało przez, nawet najtwardsze ciało. Natomiast mężczyzna z wyglądu przypominał chłopaka, który ją porwał, jednak na nieco starszego. Nazwijmy tego najmłodszego Zdzichu, no więc on poszedł w geny mamy. Zdzisław, akurat był rudy czego dowiedziała się dopiero, jak zdjął ubrany kaptur.
"Pewnie po mamie, jest taki podobny..." pomyślała Valerie i bez słowa zrobiła krok w tył.
-Mamo, tato, bracie o to ona...-wydusił z siebie chłopak-Nazywa się Valerie.
-A kim ona jest?-Spytała się lekko zdziwiona kobieta, dziewczyna myślała, że tu wszyscy o niej wiedzą.
-Ona jest tą co nas zmieni.
Po tych słowach Norweżka upadła na ziemię i zaczęła krwawić z nosa.
-A ty będziesz tym, który będzie żałował, że żyje wśród mnie-wysyczała, a po chwili zemdlała. Nie wiedząc co z nią zrobić, zanieśli ją położyć na łóżku w swoim pokoju.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem krótki troszkę rozdział, ale cóż nie wiedziałam co napisać. Z resztą nic ciekawego tu nie było. Zapraszam do komentowania. :D