piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 4: Masakra na balu.


Godzina 17.17
-Witamy w Novocaine!-krzyczał strażnik w długiej szacie. Była to piękna kraina o starodawnym zarysie. Mój dom przy tych wyglądał bardzo modnie. Znajdowała się na wielkich stromych górach i kanionach. 
-Ada co ty trzymasz w tym pokrowcu?-byłam bardzo ciekawa.
-O, tu w tej? W niej trzymam mój łuk i noże do walki wręcz.-powiedziała jak zawsze z czystym sercem na sumieniu.
-Bum, bum Twoja matka to lama i kąpie się wiadrze.-kłócił się Teemo z Asą. Teemo'wi to nie wychodziło. Asa mu gadał tylko przekleństwami. Dolecieliśmy do chatki z brzozy. Uuuuuu, brzózki i nagle mi się przypomniał Dominik.
-Korneliana!-krzyczał głos podobny do Emilii-Cześć, długo się nie widzieliśmy! Wow, świetnie wyglądasz. Jeszcze jest Rychliś powiedział, że chcę wreszcie Ciebie spotkać.
-To, bardzo miłe, ale jak tu się znaleźliście? Przecież tu jest, wcale nie łatwo się dostać.-zaczęłam mówić-A wy też idziecie na bal? My na razie idziemy do Pitera... I właśnie on mi przerwał.
-Witaj, wiedziałem, że będziesz chciała, aby tu byli i są. Oni idą na bal, ja również. 
-Na, którą godzinie jest ten bal? Chyba, mam prawo wiedzieć, nie?-zapytałam z uśmiechem.
-Na 20.30 musimy się znaleźć pod aulą.-powiedział Asa i było widać, że jest mu zimno.
-Co my tam będziemy tańczyć? Może im coś zaserwuje z mojej "plejlisty".-śmiałam się, wymachując dziwnie rękoma.-Wiesz, będą takie bity i w ogóle.
-Haha, nie będziemy walce, belgijki, tango tańczyć i takie tam podobne.-odpowiedziała Ada.
-Ooo, to ja będę z Emilią zawsze to chciałem. Kiedyś chodziłem do szkoły baletowej. Zdobywałem nagrody.-tak sobie Rychliś opowiadał, a my się na niego tak patologicznie patrzeliśmy.
-Dobra, ja muszę się przebrać wejdźcie, żeś w moje skromne progi-odrzekł Piter i pobiegł. Pomyślałam sobie, wtedy:
"Naprawdę skromne progi. Skrzypiące krzesła, pajęczyny i, i, i rozwalona lodówka! O, nie to już przesada!" Było mi szkoda lodówki. Lodówki są piękne, ponieważ trzymają tam jedzenie i takie tam...
-Nie, no nudy tu są. Co oni mogą tu robić?!-ze złością się dopytywała Emilia.
-Chodź ze mną to ci pokaże!-wykrzyknęłam i wszyscy się na mnie spojrzeli i poszli ze mną.
-Patrz i ucz się jak to kończy...-nie dokończyłam, bo z adrenaliny skoczyłam na chmurę, o dziwnym kolorze.  
-Chodźcie, jest świetnie!-krzyczałam z radości i pokazałam znak, że ma się odwalić.-No, co wy jest zajebiście! Jak się dowiedziałam, że chmury są ich zwierzętami skoczyłam w dół. 
-Nic Ci się nie stało-spytał się Rychliś z przerażeniem. Po chwili wróciłam na linię, a za mną leciały nietoperze. Potem wskoczyłam na platformę, z której wylatują Czarodzieje i zahaczyłam, o jedną z tych mioteł. Leciałam do góry nogami, ten widok był taki dobry, aż zapierał dech moich płucach i zaczęłam się dusić. Tak, tak mam astmę i atopowe zapalenie skóry, dlatego nie mogę grać w drużynie koszykarskiej.
-Pani, co pani tutaj robi?-pytał się Czarodziej w długiej brodzie, a ja skoczyłam w dół. Leciałam, odpływałam, aż stanął czas. Wyciągnęłam rękę do przodu, aby się o coś złapać, gdy czas nagle znów płynął, a ja nie spadałam. Nie wiedziałam, co się działo. Czułam, że to już jest inny świat. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna. Był on ubrany w białą, długą szatę i czarną bandanę, która zasłaniała jego całą twarz, prócz oczu.
-Idziesz ze mną! Idziemy do wyroczni!-krzyczał mężczyzna, który nie wydawał się groźny.
-A co ja niby zrobiłam?! Nie jestem grzesznicą!-darłam się.
-Tak, czy siak, sama się nie ruszysz!-wykrzyknął i ciągnął mnie za rękę. Gdy mnie tam, gdzieś dociągnął, rzucił mną na swoje plecy i skoczył w złotą otchłań.

Godzina 18.45 (Czas staje)

-Hera, koka, hasz , LSD...-śpiewałam sobie z nudów, a on już wścieklizny dostawał.
-Czy ty kurwa możesz przestać?!-nie wytrzymał-Co ty masz jakieś chore ADHD?!
-Tak, skąd wiedziałeś?-spytałam się żartobliwie. 
-Jezu, jesteś czysty ojciec. Zachowujesz się, tak samo ja on.-marudził.
-Ty! Ale, chyba to dobrze nie?-znów się pytałam i już mi nic nie odpowiedział. Po paru chwilach się odezwał.
-Tu czas, nie leci. I już wiedziałam, że o czas na bal nie muszę się martwić. Dotarliśmy do świata, gdzie pełno bieli i złocistości, a pod nami starożytne, brudne, ciemne, szare miasto greckie.
-Dziewico, boginio, wybawicielko idź z przodu.-powiedział facet-Jestem Hermes, miło mi! Wtedy pomyślałam "O, nie! Jestem na Olimpie, ale czemu właśnie ja?!" Po jakimś czasie, (oczywiście tam czas, nie leci) dotarliśmy do świątyni. Była cała usypana zmielonym złotem, a Hermes mi podpowiedział, że jeśli nie uwierzę to, nie zobaczę. Na wszystkich budowlach były wyryte napisy w staro-greckim języku, który z czasem rozumowałam. Nagle stanął i wpadłam w niego, chyba nic nie zajarzył.
-Stój! Wrota Dionizosa muszą się otworzyć!-wykrzyknął i przywalił mi w twarz łokciem. Nie był to przystojny łokieć. Wielka brama zaczęła się otwierać, była cała w winoroślach. (Będzie winko!) Weszliśmy do środka i się rozejrzałam. Wszystko mialo kolor złoty, wszędzie był nektar w wielkich baniakach. Kazał mi wejść do środka i weszłam. Po prawej stronie był basen wypełniony kozim mlekiem, po lewej, zaś złote bronie. Wszedł, nagle Zeus, byłam jedyną osobą, która mu się nie ukłoniła.
-Słuchaj, ja ci nie będę się kłaniać, modlić, czcić, myć, a tym bardziej salutować! Mam do ciebie jedynie jedno pytanie! Kim ja jestem, po co tu jestem i gdzie jest mój ojciec?!-wykrzyknęłam wszystkie zdania. Bóg piorunów spojrzał się na mnie wielkimi oczami.
-To ty nie będziesz...-zaczął mówić, ale mu przerwałam.
-Przepraszam, Cię bardzo, ale ja sobie nie dam pomiatać, a Ty w tym momencie dajesz. Jak widać, to nawet dziecko, by Ciebie we wszystkim pokonało.-z ledwością te ostatnie słowa wydusiłam. Widać po nim było, że wyszedł na nikogo.
-Wyzywam Cię na pojedynek!-wykrzyknął i chciał już iść.
-Kobiet się nie bije! Ale dobra, to kiedy dziś czy kiedy?-uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
-Do tego czasu, aż ja nie przyjdę z Herą!-krzyknął ciągnąc kobietę na siłę. Nie była zadowolona. 
-Witaj, jestem Ares. Chodź pokażę Ci broń i takie tam.-powiedział i zabrał mnie do  pomieszczenia z tym wszystkim, co potrzebujemy.
-Dużo, tego wszystkiego.-odparłam i podziwiając wszystkie stroje klas.
-Jesteś z rodu Szelm. Dam Ci ich strój, a broń musisz wybrać między dwoma albo kusza, albo sztylety.-odpowiedział i czekałam, aż przyjdzie. W rękach trzymał strój, według mnie z chustek, ale naprawdę była z jedwabiu. Ubranie było całe czarne, tylną część noszono tak, aby najdłuższe kawałki materiału leżały na ziemi.
-Teraz tylko broń, chodź!-odparł, a ja zostałam i wyjęłam moją laskę w kształcie klucza wiolinowego. Pomyślałam, o tym, aby się zmieniła w sztylety i się zmieniła.
-Jak ty to zrobiłaś?!-zapytał zdziwiony.
-Normalnie!-wykrzyknęłam i zaczęłam się nimi bawić. 
-Stop! Nie wiesz, jak ich używać! Idziemy na pole Hefajstosa!-krzyczał Ares i tam poszliśmy. Pole Hefajstosa, to było pole, gdzie były stare urządzenia i narzędzia, które mu nie wyszły. 
-Wątpię, aby dziad przyszedł. Już to widzę.-odparłam i kazał mi iść na wprost.
-Też, tak myślę, ale Twój ojciec kazał mi to zrobić, aby Cię nauczyć władać tym. Powiedział, że to się dziś Tobie przyda.-powiedział tajemniczo-A i mów mi wujek, bo przecież jestem bratem Twojego taty. Dobra, nauczymy Cię podcięć i krzyku oszałamiającego. 
I tak zaczęliśmy naukę. Śmieliśmy się przy tym bardzo mocno.
-Noga idzie w górę...-zaczął mówić.
-Ale jaka?!-już nie wytrzymywałam, bo nie tłumaczył wszystkiego dokładnie.-A może versus? Ty przeciwko mnie.
-Jesteś poważna?! Umiesz, tylko trzymać broń. Dam ci fory.-mówił ze zdziwieniem.
-Nie, nie dasz. Dam radę, nie martw się.-odpowiedziałam z szczerym uśmiechem i ustawiliśmy się. Przyszła, nawet Atena z Afrodytą i Nimfami. Stryj ubrał swą złotą zbroje i broń, wyglądał, jak Spartanie w moich podręcznikach do podstawówki. 
-Liczę do dziesięciu i walka się rozpoczyna!-powiedziała z dumą Atena i zaczęła liczyć-1... 2... 3...
-Nie dasz rady, ja ci krzywdę zrobię.-powiedział cicho Ares i bogini skończyła liczyć. Walka się zaczęła. On stosował walkę Templariusza, a ja karate i walkę wręcz ze sztyletami. Podcięcia, salta, MaxSkill i hity. Po jakimś czasie mnie przewalił i przypomniałam sobie, że mój głos nie jest zwykły. Zaczęłam śpiewać i małymi kroczkami się do niego zbliżałam. Stawał się osłabiony, aż padł i dźgnęłam go w kark.
-A mówiłeś, że Cię nie pokonam-wysyczałam przez zęby i go oplułam. Boginie były zdziwione, a wujkowi było wstyd. Myśląc, o tym balu pośpieszyłam się do tego portalu, z którego wyskoczyłam z Hermesem. I tak wróciłam do rzeczywistości.

Godzina 18.45 (czas leci)

Gdy wróciłam, znów byłam w tej samej pozycji tylko, że leciałam. Miałam to samo ubrane, co na Olimpie. Wtedy rozłożyłam skrzydła i zajarzyłam, że mogę walczyć w powietrzu. Wróciłam do całej reszty. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Wtedy wyszedł Piter i zaczął mówić.
-To teraz, pewnie wiesz, że jesteś z rodu szlacheckich Szelm. Jesteś potomkini Czarnej Zmory. Kobiety, która wyzwoliła kraje słowiańskie z rąk Niemców i Austriaków.-i skończył.
-Nie, przebiorę się zobaczycie, czemu.-odparłam i poszłam z Emilią coś zjeść.
-Ejj, czekaj! Słuchaj, chodź coś Ci powiem na ucho.-krzyknął Rychliś i do niego podeszłam.
-No, co się stało?-zaczęłam pierwsza szeptać.
-Myślisz, że mi się coś uda z Emilką? Wiesz zależy mi na niej, a głupia jak reszta dziewczyn nie jest. Sama, na pewno tak myślisz, bo się z nią przyjaźnisz.-szeptał chłopak.
-Jasne, jasne, że tak.-skończyłam i się uśmiechnęłam, a on był pełny radości. Zaczęłam z przyjaciółką, mu buszować w szafkach, aż tak szczegółowo, że rozwaliłam drzwiczki. Tym bardziej, że on w swojej lodówce nic nie miał, bo była zepsuta. Nie stać Cię Piter na czajnik?!-krzyczałam. Powiedział mi tylko tyle, iż podobno jego mama od niego pożyczyła. Naprawdę, bardzo normalne. 
-Może, zaczniemy się zbierać? Nie wiadomo, jeszcze czy zdążymy.-zaczął mówić Asa i skończył.
-To dobry pomysł.-odparła Ada-Możemy, wtedy pomóc w przygotowaniach! 
Jednogłośnie wypowiedzieliśmy tak i zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy na Jednorożce. 
-Ja nie lecę na nich, wolę lecieć na skrzydłach-wypowiadając poprawiałam bandanę i wystartowałam do lotu. Nie umieli mnie dogonić, a wyruszyli minutę później. Umiałam latać, cofać czas, walczyć i opętać przeciwnika głosem. To było już chore. "O, żeś kurde... Wielka ta aula." pomyślałam i moje oczy nie dowierzały. Na widok, takiego wielkiego pomieszczenia, którego jeszcze się nie widziało, to tragedia. 

Godzina 19.15

Czekałam na nich, aż dziesięć minut.
-Wreszcie! Wchodzimy, bo już mi się nie chcę tu stać. Wystarczy, że już tam jakiś gnojek się na mnie, dziwnie patrzy.-powiedziałam przez mocno oplutą bandanę i posłuchali mnie, więc weszliśmy. Trwały już przygotowania, wszyscy biegali i wymachiwali różdżkami. Latały meble, jedzenie, dekoracje i takie tam pierdoły. Oczywiście, jak zawsze jakieś dziecko rzuciło we mnie stołem, więc mu przywaliłam krzesłem. Już nie wróciło.
-Mamy jeszcze godzinę i trzynaście minut!-wykrzykiwał, chyba z pięć razy Rychliś i kazaliśmy mu iść do "pseudodidżeja".
-Ja idę do kuchni, coś powyżerać.powiedziałam i się ze mnie śmieli. Dla mnie to normalne, że zawsze wyjadam jedzenie. Poszłam do kuchni i zaproponowałam pomoc, przyjęli ją i zwarcie pracowałyśmy śpiewając "Mamma Mia" ABBY. Świetne kobiety, to były. Po trzydziestu minutach gotowania, pieczenia, dekorowania, nasze ciasta i inne desery wjeżdżały na stoły. Mieli kuchnię z całego świata, to było cudowne! Dobra, koniec o tym żarciu, bo to jest nudne. 
-Hahaha, a może karaoke? Skusisz się Korneliano?-rył ze śmiechu Asa.
-Tak, oczywiście!-wykrzyknęłam pełna entuzjazmu i podeszliśmy do Rychlisia i tam, tego dziwnego DJ. Kazaliśmy włączyć Nirvanę "Smells Like Teen Spirit" i tak zaczęliśmy śpiewać, i grać. Wyglądaliśmy, jak byśmy byli przyjebani, bo chyba, jednak tak jest. Dochodziła powoli 20.30 i przychodzili, niby jakieś za wielkie się uważające szlachty i żeby nie było mi wstyd przyciągnęłam do siebie Asę. Tak, jakoś odruchowo i dziwnie.
-Posrane, te szlachty. Ja jestem wieśniarą i mi dobrze!-mówiłam z oburzeniem, bo niedobrze mi było na widok, tak pustych i głupich większości współczesnych dziewczyn. Nic, nie mówię, że wszystkie takie są. 
-Potwierdzam, zgadzam się w stu procentach!-zaczęła tak gadać Emila, ponieważ przy niej stał Rychliś. Wreszcie zobaczyłam dziewczynę, o podobnych rysach twarzy, co mój prawdziwy ojciec. To na pewno, nie był przypadek. I się tak dziwnie poruszała, aż doszła do Pitera. Zaczęło mi się kręcić w głowie i pobiegłam do toalety, ale trochę mi zajęło, zanim je znalazłam. 

Godzina 20.47

Łazienki zostały uporządkowane, tak, że są dla terrorystów i terrorystów. Znów przyszłam na salę, aby z siebie idiotkę robić. Stałam na środku i skakałam, prosząc o suchy chleb dla księdza. I gdzie tu jest moja logika?! 
"Witam, miło mi Ciebie, znów widzieć po dobrych dziesięciu latach. Wyglądasz, tak samo, ale inaczej. Twoje poczucie humoru, jest bardzo dobre, więc dla mnie też bądź. Zostaniesz moimi zwłokami i nikt Ci nie pomoże!" mówił czyjś głos w mojej w głowie. Na pewno to, jest ta dziwne poruszająca się i zaczęła w moją stronę dążyć. Wyjęłam klucz i zmieniłam go w skrzypce na, których nie umiem grać. Dziewczyna miała matową cerę, czarne krótkie włosy, czerwone oczy i ubierała się w stylu gotyckim i emo. Podejrzewałam, że to wampir. Nie wiedząc, co robić zaczęłam grać na skrzypcach. Wybrałam piosenkę Michaela Jacksona "Smooth Criminal". Przyłączył się do mnie Butters (lubię na niego tak wołać) i zaczęliśmy. Tylko my trójkę mogliśmy się poruszać, reszta stanęła. 
-Zginiesz! To nie fair, że to Ty, a nie ja, mam taką moc!-krzyczała dziewczyna i rzuciła się na nas.
-Eleanor, co ty robisz?!-darł się Asa, pewnie skądś ją znał.
-Ojciec, nie powinien jej obdarowywać, tylko mnie! Jestem osierocona, wtedy kiedy skończyłam cztery lata i sama się wychowywałam!-krzyczała z histerii, a ja nie przestawałam grać. Ciągnęła dalej-Jeszcze jestem Wampirem, który powinien mieć wszystkie moce, a mam tylko telepatię! Zostałam satanistką, bo tylko mi to zostało!
Kończąc ostatnie słowa rzuciła się na mnie. Odskoczyłam i złapałam ją za nogę, i rzuciłam w stół. Rozwaliła go. Jedzenie poszło w górę, więc we nim rzucała. Chłopak poszedł wynieść, wszystko co wartościowe. Bał się, że ktoś z jej ekipy, to wyniesie. Zmieniłam szybko skrzypce w sztylety, dlatego rozwinęłam skrzydła i wyrwałam belkę z sufitu, rzucając w nią. Upadając na ziemie Eleanor, zmieniła się w nietoperza, który leciał w kierunku kuchni. Spotkałyśmy się tam, więc wykonałam rzut sztyletem z liną. Trafiłam prosto w udo i ją pociagnęłam, tak, że wyleciała z okna. Również wyskoczyłam, aby dobić dziewczynę do końca. Złapałam wampirkę za szyję i pchałam w dół, wreszcie trzasnęła w chodnik. Wszyscy znów zaczęli się poruszać, a krótko włosą zabrali mężczyźni ubrani w kolczaste zbroje, którzy wrzucili ją na latającą jaszczurkę i odlecieli. 

Godzina 21.56
Ekipa mnie pochwaliła, a bal z powodu zniszczenia sali, został zakończony. Nie musieliśmy posprzątać, więc wróciliśmy do domu Pitera. 
-Niezła rana na plecach. Nigdy jeszcze takiej nie widziałem.-mówił czarodziej, opatrując mi, właśnie tą ranę. 
-Wiecie co? Warto byłoby się przespać. Z samego rana, jedziemy do mojej rodziny. Do Krainy Ciemnego Snu. Mieszkają tam tylko Nocni Łowcy. Na śniadanie, coś weźmiemy z sadu pani Vibby.-powiedziała Ada i poszliśmy spać. Droga, znów nie zapowiadała się łatwa. 


-------------------------------------------------------
Tak, wiem długo nie było rozdziału, ale byłam na wakacjach i mój błąd, że nie napisałam o tym. Liczę na miłe komentarze, bo to właśnie one motywują! 

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 3: Zwiedzanie Tęczowej Krainy


Godzina 5.55

Przez cały dzień i przez całą noc lecieliśmy, aż jest następny dzień. 
-Jesteśmy w nicości!-krzyczała optymistycznie Ada jak przez całą drogę, że to ptaszki piękne i w ogóle. Doprowadzało mnie to do wymiotów, ale chociaż wiedziałam, że można jej zaufać. Asa okazał się nieśmiałym o wielkim poczuciu humoru chłopakiem, uwielbia jeździć na deskorolce, jak i grac na perkusji. Ada była taką panną lekkości i dobrego serca. Wszystko ją cieszyło, a była nocnym łowcą.
-Dobra, to gdzie teraz?-zapytałam patrząc na portale-No, co chyba mam prawo wiedzieć, nie?
-Ha! Zobaczysz!-powiedział z uśmiechem i wskazał mi portal-Skacz, nic ci się nie stanie. Skocz i po prostu pomyśl, że jesteś normalnie na ziemi. 
-No chyba coś Cię boli. Ja tego nie zrobię!-upewniałam go.
-Zrobisz! Masz to zrobić, bo każdy musi osobno wejść!-krzyczała ze wściekłością dziewczyna, nie znałam jej z tej strony.
W pewnej chwili już leciałam w dół, gdy stanęłam. Wtedy pomyślałam: 
"Czas się nie zatrzymał. Wszystko normalnie działa." i z góry już leciał Asa z Adą na Pusheenym i Derpym. 
-Hehehe i żyjesz. Witaj w tym świecie, takim świecie, że to co paranormalne jest normalne. Masz skrzydła i latasz! Jest to kraina Jednorożków.-tłumaczyła mi rudowłosa. O nie, miałam skrzydła. 
"Kim to byłam wreszcie?" pomyślałam i czekałam, aż podejdą do mnie. Nie podeszli i musiałam sama lecieć.
-Ejj! To wcale nie jest trudne!-darłam się z radości. Kazali mi lecieć w stronę tęczowego wodospadu.

Godzina 6.16

-Co tam jest?-znów się ich pytałam.
-Zobaczysz...-powiedział tajemniczo brunet. Stanęłam wreszcie na gruncie. Nogi zaczęły mnie boleć. "Odwykłam tylko na 5 minut i już boli" pomyślałam i szłam dalej.
Przeszliśmy na drugą stronie. Moim oczom ukazał się widok wspaniałego pałacu, tęczowego pałacu!
-Jest to pałac księżniczki Natalszy Miller. Tylko nie mniej z nią na pieńku. Nie polecam.-mówił Asa i otworzyły się wielkie wrota do wnętrza zamku. Wchodząc od razu spostrzegłam, że wszystko tam było kolorowe, a ja byłam cała na czarno ubrana. Wtenczas wszyscy się zatrzymali, a ja szlam dalej. 
-Stój, no stój-szeptała Ada, ale ja jej nie słuchałam. Nagle zobaczyłam kobietę średniego wzrostu o włosach do karku, które były bez żadnego koloru. Była cała zapłakana, nawet łzy miała tęczowe. Podbiegłam do niej i się zapytałam co się. Wtedy podbiegł do mnie jej sługus, który wyglądał jak pluszowy jednorożec. 
-Według aktu 10 nie masz prawa-zaczął pluszak mówić , ale mu przerwałam.
-Przepraszam, Cię bardzo, ale z wielkim zaszczytem oznajmiam, że mam to w dupie. Witaj, jak Cię zwą? Ja jestem Korneliana Demyan. Nie, miło mi.-powiedziałam i chciałam już iść, wtedy zaczął się jąkać.
-Kokokorneeliaaana Dededemyyan?! Toć to jest cud! Ludzie cud! Konie cud!-Nic nie rozumiałam. Ciekawe, czemu oni mnie tak uwielbiają.
-Chodź ze mną Korneliano coś ci pokaże.- powiedziała Natalsza i mnie zaprowadziala do ciemnego pokoju. Już wchodząc zahaczyłam o coś. Księżniczka chichotała. 
-Odpal światło w pokoju swoim sercem.-mówiła ciepło.
-A co ja mam wziąć swoje serce z ciała i je postawić na środku pokoju? Nie no spoko.-zaczęłam mowić jak głupia, ale jej mina spoważniała.-ale, że jak?
-Musisz być pewniejsza siebie! Co lubisz robić?-spytała.
-Lubię tańczyć breakdance i grać na gitarze elektrycznej.-odpowiedziałam.
-Dobrze, Calwin idź po głośniki i puść dubstep!-zażądała bardzo stanowczym głosem.

Godzina 7.14

Bardzo długo czekałyśmy na Calwina, ale wreszcie przyszedł.
-Zatańcz, chętnie się przyjrzę. Nigdy nie miałam takiej swobody jak masz.-powiedziała i poprosiłam Calwina, aby puścił coś z mocnym brzemieniem. I zaczęłam. W tym samym czasie przyszła reszta się przypatrzeć. To było to co kocham, aż w pewnym momencie światło się zapaliło i było widno. Gdy skończyłam każdy mi klaskał.
-Odkrywasz siebie kochana!-wykrzyknęła władczyni Jednorożców i kazała innym wyjść, a mi zostać.-Widzisz te zdjęcia? To są zdjęcia z Twojego życia. 
Było to dla mnie szokiem co zobaczyłam. Pełno moich zdjęć w jej pałacu.
-Co te zdjęcia robią u ciebie w zamku?! Co to ma znaczyć?!-byłam przerażona.
-Ciii... Cóż, te fotografie są tu z jednego powodu, aby ci wszystko wyjaśnić. Reszty dokładnie później się dowiesz, ale powiem ci tyle ile wiem. Twoja mama nazywala się Sydniey Demyan, a Twój ojciec Apollo Darknessen. Tak wiem inaczej się nazywa, ale ten tata, który Cię teraz wychowuję jest tylko zastępczym. To on ci zabił mamę w awanturze. On stosował na niej przemoc rodzinną, tak długo ją bił, aż ją zabił. Twoja matka nie była zwykłą istotą. Była grecką syreną, Twój ojciec greckim Bogiem. pamiętaj, że wszystko co niemożliwe tu jest możliwe. Od małego cechowałaś się wielkim zamiłowaniem do muzyki, ale to nie jedyna rzecz. Jesteś jedną z najlepszych dziewczyn w matematyce, ogrywasz nawet studentów. Masz smykałkę do technologi, jak i do tego, aby oczarować ludzi swoim urokiem. Mimo tego, że jesteś chłopczycą-mówiła skromnie, ale szczerze. Było to straszne , jak i kochane.
-Skąd o mnie tyle wiesz?-byłam w stu procentach strasznie ciekawa.
-O wybawicielce trzeba wiele rzeczy wiedzieć. Haha ja jestem Natalsza, ja zawsze wszystko wiem.-powiedziała z uśmiechem i oprowadziła mnie po pałacu. Pałac był piękny wiele tęczowych komnat, ale jednak za dużo różowego.

Godzina 8.30

Gdy skończyła mnie oprowadzać spytałam się jej, czemu płakała jak przyszłam.
-Możesz mi wierzyć albo nie, ale ona powróciła i nie sama-odparła-I to ona mi to zrobiła. Teraz jestem bez mocy nie mam włosów nie mogę być królową!
-Ale kto? Jaka powróciła?-pytałam z zaciekawieniem jak i było mi jej szkoda.
-Ona, czyli Elizabeth Ostberg...-powiedziała ze zgrozą. O zgrozo! Na pobliskim stoliczku znalazłam nożyczki i zrobiłam coś czego nikt się nie spodziewał. Obcięłam włosy do szyi, zamoczyłam w tęczowej farbie i podarowałam Natalsze. Popatrzyła na mnie, a ja pedofilsko się na nią popatrzyłam.
-Proszę, to dla ciebie one nie są mi potrzebne, Tobie tak.-powiedziałam, a księżniczka przyłożyła moje włosy do swoich i od razu się połączyły. Z radości mi skoczyła na szyję. W wielkim tempie, jednak włosy mi zaczęły odrastać i stały się jeszcze dłuższe.
-To, jednak nie jest zwykła magia-powiedziałam do wszystkich i musieliśmy już lecieć dalej.

Godzina 9.04

Pożegnaliśmy się, że wszystkimi i poszliśmy po Teema, który znów przesiadywał u Kelsy. Jak słyszałam oczywiście to podobno się w niej podkochuje. Ma wiewióra gust. Polecam!
-Teemooo!-zaczął się drzeć Asa-Mam głośniej?! Teemoo! Teemo ty gnojku chodź tu!
I od razu przylazł. 
-Czego chcesz Asa?!-krzyczał swoim słodkim głosem, a ja się śmiałam.-No, co się śmiejesz?! A ja wybuchłam jeszcze większym śmiechem.
-Mnie nie zrozumiesz.-odparłam i wypiliśmy herbatkę u Kelsy. Kelsy mówiła po koreańsku, ale jedynie ja i Teemo ją rozumieliśmy. Nie ma to, jak być pseudo koreańskim pykaczem klawiatury!

Godzina 9.47

Trochę posiedzieliśmy pijąc tylko herbatę i chodząc do łazienki. 
-To, gdzie teraz?-zapytałam Asę.
-Teraz to wynająć muszę z siostrą Jednorożce na dalszą podróż.-odpowiedział chłopak.
-Już to widzę. Spierniczysz z nimi i tyle.-przewróciła jego siostra oczami i była to prawda.
-Do Pitera! Do Pitera Rounta!-krzyczał bardzo słodziutko Teemo.
-Kto to Piter?-znów się spytałam.
-Nie pamiętasz Pitera z podstawówki?-odrzekła Ada.
-Aaaa, to ten co zawsze każdą dziewczynę podrywał. Pamiętam, tego nie da się zapomnieć. On to taki zawsze był "pseudoskejter"
Asa zaczął inaczej na mnie patrzeć i w ogóle. 
-Korneliana, a może pójdziesz ze mną do fryzjera muszę je trochę podpiąć, bo idziemy wieczorem. Gdzieś, gdzie będziesz potrzebna.-powiedziała z uśmiechem na twarzy jak zawsze i zaczęła grać na gitarze. Umiliło nam to czas. 

Godzina 9.58
Po jedenastu minutach podróży przybyliśmy na miejsce. Do salonu fryzjerskiego "Kapucyna". Każdy oczywiście się przywitał.
-Witam, to kto idzie pierwszy?-spytał się fryzjer i wskazali na mnie.-To co Ci zrobić? 
-Zrób jej pasemka i końcówki, i ładnie zwiąż.-powiedział Asa, a ja się zgodziłam. 
-A ta druga pani?-zapytała fryzjerka.
-Ja po proszę o piękne uczesanie włosów. Tak melancholijnie.-poprosiła Ada fryzjerkę.
Fryzjerzy zaczęli, a Asa zaczął się tylko przyglądać. Śmiał się, podziwiał i wzruszał. Gorzej niż, jak kobieta w ciąży.

Godzina 10.49

Ada była już gotowa, a ja miałam już tylko włosy do ułożenia.
-Ejjj, a czemu tak szybko je robimy?-kocham się ich pytać.
-Idziemy tam gdzie czas od razu się zmienia na późniejszy. Przedstawiamy Ci podróż, między wymiarami-zaczął opowiadać Teemo-Jeśli teraz polecimy do krainy Czarodzieji na bal maskowy! Jak w Wenecji co piękne korale ukradłeś Asa! Pamiętasz! 
-A jaka to kraina?-pytając się mocno śmiałam.
-Novocaine. Wypieprzaj Teemo i czekaj na zewnątrz!-wściekł się chłopak.
-Proszę, skończone! Czarne włosy po prawej stronie jest kawałek białych włosów, a na nich fioletowe pasemka. Po lewej stronie od razu są fioletowe pasemka. Fryzura, to będzie piękny długi kłos do końca Twoich włosów.-powiedziała z uśmiechem fryzjerka, ponieważ bardzo mocno była z siebie zadowolona, ale jeszcze musi mi je związać. 
-Ahahaha, już to widzę ta pani to z cztery godziny po stoi, aby ci je związać!-śmiał się Asa-Ubezpieczenie jej za to zapłacisz! 
-Ja jej odszkodowań w miejscu pracy nie załatwiam!-odpowiedziałam żartobliwie i zaczęła mnie pupa boleć. Inni się bardzo mocno nudzili, a ja prawie tej kobiecie zasnęłam.

Godzina 11.54

-Jaaaaa, ile to ja muszę jeszcze tu siedzieć?!-zaczęłam się drzeć, bo już miałam dość. Jak się okazało usnęli... 
-Jeszcze nie dużo, tylko połowa kłosa i koniec.-odparła i pracowała dalej.

Godzina 12.32

-Ufff, gotowe!-darła się z radości fryzjerka.
-Dobra, dziękuje i do widzenia!-Obudziłam resztę ekipy i szliśmy do pałacu Natalszy się przebrać. Zaczęliśmy szybko biec, bo mieliśmy nie wiele czasu. Po dziesięciu minutach szybkiego biegu dobiegliśmy do pałacu. Byliśmy bardzo mocno zdyszani.
-Po balu lecimy po Emilię i tego tam nerda...-mówił Asa, ale mu przerwała Natalsza z bardzo ważną wiadomością.
-Ona powróciła nie bez powodu i nie sama...-zaczęła mówić z przerażeniem Natalsza-Współpracuje z takim jednym okularnikiem o czarnych włosach, a na końcówkach ma żółte. Nosi sweterki w kratkę i czarne rurki. Od razu mi się skojarzyło z Dr Jeneckdy.
-Wiem kto to może być. Podawał mi leki i zastrzyki na psychotropach. Jest doktorem w Islington. Siedzał w więzieniu za porywanie i eksperymentowanie na dziewczynach, które są mniej więcej w moim wieku.-powiedziałam i poszłam do garderoby.
-Chodź, pokaże ci jaka sukienka na Ciebie czekała.-odparła szybko Ada i pobiegła w głąb szafy i po dwóch minutach już wróciła.-Proszę o to suknia dla Ciebie. Jest Twój rozmiar, o masz bardzo duży! Hihihihi! Dobra, masz i idź się szybko przebierać!
Podziękowałam i za zasłoną sie przebrałam. Zasłona latała. Suknia była czarna z rozkloszowanym dołem. Była z sztywnego materiału, ale miękka w dotyku. Cała czarna, podobało mi się to.
-Dobra, wyruszamy do Novocaine i ostrzegam przechodzimy przez sferę zmiany czasu!-krzyczał Asa w szarym garniturze. Ada miała ubraną piękną biało-zieloną suknię. Podróż nie zapowiadała się łatwa.


-----------------------------------------------------------------------------------------------------

Mam dla was informację!!! Rozdziały będą co 3-4 dni, a może i szybciej. Widzisz błąd? Napisz o tym w komentarzu! Dziękuję!

piątek, 10 lipca 2015

Rozdział 2: Czas urodzin (część 2)

8 lipca 2015

Godzina 10.24

Długie rude włosy w makaronie, jedwabna chustka, noże i damski śpiew. Wydawało się dziwne, ale jak dla mnie zajebiście! Nowa przygoda! Może dla innych to nie normalne, a dla mnie nie! Wtedy pomyślałam, że pójdę do spelunki gdzie gram z zespołem. Szybko przebrałam i zabrałam moją laskę w kształcie klucza wiolinowego. Zamknęłam dom na wszystkie spusty jak i okna, i pojechałam rowerem. Dalej od Święta Wiosny był ozdobiony kwiatami, chustami, liśćmi i wiankami. Pod droga wiele drzew miało na sobie, tak zwaną "srajtęcze". 

Godzina 10.40

I tak sobie jechałam, i jechałam, aż dojechałam. Złe jest w tym to, że pod droga rozwaliłam sobie telefon. Głupia ironia losu. Była to spelunka "Uchlewacz". Na serio.
Chłopaków i oczywiście Emilię już na miejscu. Kupiłam za mierne kieszonkowe kebaba. Zjadłam i ustawiliśmy się do grania. Rychliś poszedł na perkusje, Emilia na keyboard, Dominik z tamburynem zaczął śpiewać. Ja oczywiście grałam na mojej ukochanej gitarze elektrycznej. Graliśmy sobie tak przez 20 minut, gdy do baru przybyło co raz więcej ludzi, a w tym kobieta o rudych włosach.

Godzina 11.45

Skończyliśmy grać i podeszłam do rudowłosej się zapytać.
-Dzieeeeń doobryy czy to twoje?-z ledwością wydusiłam z gardła.
-Witaj! Tak, nasza wybawicielko!- powiedziała z uśmiechem, a ja tylko na nią dziwnie popatrzyłam.-To ty o tym nie wiesz?! Chodź z nami! A, zapomniałabym sto lat!
-Z wami jakimi wami?-pytałam ze zdziwieniem- Dzięki!
I zaprowadziła mnie na tył baru. Moim oczom okazał się widok dwóch pięknych jednorożców.
"Już wiem skąd ta tęcza w lesie!" pomyślałam i nagle zobaczyłam chłopaka, który miał ponad dwa metry. Był brunetem o niebieskich oczach. Na pewno jest to jego cecha rozpoznawcza.
-Cześć, Korneliana. Jestem Asa, Asa Butters, a ten rudzielec to moja siostra Ada Butters-zaczął mówić ciepłym głosem.-Przepraszam za nią w nocy i dziś rano. 
-Nie musisz przepraszać. Ona na nowo powinna mi ugotować makaron. Kudły tam swoje zostawiła-skarżyłam się-Niech je zwiąże, a nie ludziom do obiadów wkłada!
Zaczęli się śmiać. Z byle jakiego powodu.
-Idę do łazienki. Zaraz wracam.-powiedziałam i sobie poszłam. Pod droga wiele myślałam.
"Czemu ja? Mama pewnie miała rację. Co oni chcą mi pokazać? Jednorożce są słodkie! Dobra, nie ogarniam nie będę sobie mózgu przesilała."

Godzina 11.57

Wychodziłam przez zawalone zaplecze, gdy nagle coś na mnie spadło.
-O japierdocze! Co to ma być!-zaczęłam się drzeć-Eeeh sorka...
Tylko się na mnie spojrzeli jak na dziwaczkę i Ada zaczęła mówić.
-Dziękujmy Mambie, że tak łatwo cię znaleźliśmy! Na pewno nie wiesz kto to Mamba. Mamba to bogini wszystkich kobiety, która jest wybawczynią, a ty nią jesteś!-skakała z radości i kazali mi wsiadać na jednorożca.
-A gdzie my lecimy?-zapytałam z przerażeniem.
-Najpierw do twojego domu coś ci pokazać.-z suchością w gardle wypowiedział chłopak.
-Asa? Nie będziesz zły?-zaczęła go pytać jego siostra.-Zostawiłam uśpionego Teema na dachu!
-Coooo?! Jak będziemy w domu to cię porządnie opierniczę!-wykrzyknął wściekle Asa i polecieliśmy na jednorożkach.

Godzina 12.10

Po trzynastu minutach latania, a to było bardzo szybko. Ta wielka sierota mnie z niego zrzuciła. Weszliśmy oknem dachowym, a Ada o mało nie utknęła. Zeszłam na dół, bo tak czy siak dalej byłam głodna, chociaż jadłam kebaba od Jaśka. Ugotowałam wszystkim kurczaka z ziemnaczorami i się spakowałam w mój ukochany plecaczek.
-Gotowa?-zapytali oboje jednocześnie.
-Tak, ale co z Emilią? Jutro ją weźniemy?-odpowiedziałam pytając równocześnie.-Kim wy jesteście dokładnie?
-Ja jestem Paladynem, a Ada nocnym łowcą.-powiedział z uśmiechem i musieliśmy już ruszać, ponieważ droga jest bardzo długa.



-----------------------------------------------------------------------

Tak, tak wiem szybko skończyłam, ale nie chciałam wielkiego przeskoku w opowiadaniu robić. :D 



środa, 8 lipca 2015

Rozdział 2: Czas urodzin (część 1)

8 lipca 2015

Godzina 2.23

-Hej! Wstawaj!-zaczął mówić jakiś mężczyzna z wysokim głosem.
-To nie nocleg dla meneli!-powiedział facet z niskim głosem.
Szturchali mnie przez jakiś czas, aż się wydarłam z wielkim bólem w klatce piersiowej.
-Czego?! Nie macie nic do roboty?! Tak, spałam tutaj, bo aż mi wstyd wracać do domu, jeśli go w ogóle mam! Idźcie!
Wtenczas zaczął mówić facet z niskim głosem.
-My tu pracujemy. Jesteśmy strażnikami cmentarnymi- i ciągnął dalej- Co tutaj robisz? Całe spodnie masz podarte. 
-Yyyy... Jak to? A w ogóle, jeśli pilnujecie cmentarza to może po pilnujecie kaplic?! A nie kurde rozpieprzone na kilometr są.-zaczęłam mówić i końca nie miałam- Byłam u matki zapalić znicze i zasnęłam. No, wie pan jak. 
Spojrzeli na mnie jak na głupią i zaprowadzili do samochodu.
-Słuchaj, gdzie mieszkasz?!-powiedział facet z wysokim głosem.
-Mieszkam gdzie mieszkają ludzie-powiedziałam i zaczęli mi przeszukiwać torbę. Znaleźli moją legitymacje i zawieźli pod dom.

Godzina 3.02

Gdy podjechali pod dom powiedzieli, że to jakaś rudera.
-To jest mój dom idioci- powiedziałam i na palcach weszłam do domu.
Chciałam zajrzeć przez okno, ale jak zawsze były brudne, mimo to iż ja je myje.
-Jesteś Dem! Tak się o Ciebie martwiliśmy! Gdzie byłaś?! Ooo Jezuu... Co ci się z nogami stało?!-zaczęła wykrzykiwać Emilka-Jesteś cała brudna! Idź szybko się ukąpać!
-No dobra, ale co ty tu robisz?-zaczęłam, ale nie skończyłam.
-Jak to co? Masz urodziny! Wszystkiego najlepszego! No dobra idź już się myć czekam!-skakała z radości a ja poszłam na górę.

Godzina 3.33

Weszłam do łazienki. I na umywalce zobaczyłam scyzoryk.
"Po co on tu jest? Przecież umywalka jest czysta. Nieee, tatę jeszcze stać na golarkę po 0,20£. Więc czyje to?"
Zaczęłam brać prysznic, gdy w pewnym momencie zaczęła z wielką prędkością lać gorąca woda.
-Japierdoleee! Co to ma być!-zaczęłam się drzeć i wybiegłam goła spod prysznica.
Szybko się ubrałam w stare dresy i podarta koszulkę, i pobiegłam na dół zobaczyć się w lutrze. Każdy patrzył na mnie ze zdziwieniem. Miałam całe ciało poparzone. Gorzej niż z blizną na stopie od kawy. Z twarzy zeszła mi cała skóra. Został mi tylko mięsień. Emila nic nie mogła powiedzieć była przerażona, ojciec był nachlany w trzy dupy. Powiedziałam tylko tyle, że idę zrobić płatki z mlekiem i zrobić herbatę.

Godzina 4.00

-A, może ja zostanę do rana?-spytała z zaciekawieniem Emilia.
-Nie, idź do domu mama może się martwić...-powiedziałam i z uśmiechem wyszła.
"Idę dalej spać nic nie mam do roboty.". Pomyślałam i mając wszystko gdzieś powolnym krokiem poszłam spać.

Godzina 8.17

-Alleluja! Alleluja! Alleluja!-zaczęły się jakieś śpiewy pod chałupą.
Podeszłam zobaczyć do okna co się dzieje. Tata, oczywiście znów z matką Emilii Siedzi pod drzewkiem i robią wianki. Gorzej niż z chodzeniem po bułki.
-Ejjj! Ale to żarcia w domu nie ma idź po B U Ł E C Z K I !-krzyczałam tak głośno, aż ziemia drżała. Poszedł po nie i tylko się chichotał. 

Godzina 8.25 

"Jaaa jakie nudy, idę na plac zabaw dzieci postraszyć turbanem i spierdocze" Jak pomyślałam, tak zrobiłam.

Godzina 9.06

Zrobiłam turban i podeszłam do dzieci z lodami. Zaczęłam je straszyć. Powiedziałam im nawet, że pójdę ich matki zabije, jeśli mi nie dadzą lodów. Oddały mi je! Nagle się rozpadało, a pieniędzy na autobus nie miałam włóczyłam się całą drogę i jeszcze przy tym mokłam. Jeszcze jakiś gościu mnie ochlapał błotem. Byłam cała brązowa. Lody były dobre!

Godzina 9.39

Przechodząc przez próg ujrzałam limonkową damską chustę jedwabną. Nie należała do nikogo, więc do kogo? Przechodziłam przez cały dom szukając jakiś dowodów. Znajdowałam w każdym pokoju taką samą rzecz, czyli kosę, która wyglądem przypominała nóż do podcinania gardeł.

Godzina 10.20 

Tak od tego chodzenia zachciało mi się jeść, więc poszłam zjeść makaron. Obrzydził mnie, jednak widok rudych włosów w sosie.

wtorek, 7 lipca 2015

Rozdział 1:Wyrywki notatek (część 1.)

7 lipca 2015

Godzina 3.33
-Aaaaaagh! -Wstałam z krzykiem. I nie wiem co się dzieję. Co mogło się stać, że zaczęłam krzyczeć w środku nocy. Tym bardziej o godzinie 3.33.  Wtedy nagle tata wszedł do pokoju i zaczął rzucać wszystkim co miał pod ręką. 
-A co tu kurrrde się dzieję?!  Czy ja coś nie wiem od razu się tłumacz! -Zaczął krzyczeć jak opętany.-No co się tak patrzysz? Ojca nie widziałaś?! 
-Nie, tak nigdy upitego jeszcze nie! -Wtedy to ja zaczęłam krzyczeć. Udawało mi się to. 
-Jutro z Tobą sobie porozmawiam!  Jaka ty pyskata! -Wykrzyknął i zamknął drzwi z hukiem. -Jeśli w ogóle dożyjesz...-Mruknęłam pod nosem i poszłam do łazienki.

Godzina 3.59
Gdy doszłam do łazienki zrobiło mi się nagłe zimno, a przecież jest początek lipca. Nie, nie powinnam być chora. Weszłam. Musiałam w stu procentach wziąść prysznic.  Nic innego nie musiałam. Po paru sekundach podczas kąpieli usłyszałam rumot. Mógł być to ojciec ale wątpię. Od niego to co najwyżej stukot kobiecych butów. 

Godzina 4.28

Gdy się umyłam i wyszłam z łazienki  zastałam na biurku wyrwaną kartkę z notatnika.  Nie była to zwykła kartka tylko pergaminowa. Była wielkości kartki A5 i w rogu miała czerwoną plamę. Pachniała ona krwią, ale nie ludzką. Pismo również nie było zwykłe. Nie dałam sobie rady to wszystko odczytać, ponieważ było w innym języku. Chyba...

Godzina 4.44

Zachciało mi się spać ale jednak nie mogłam przez to wszystko zasnąć. Jedno pytanie, jedna odpowiedź. Wtedy pomyślałam: "Co to mogło być lub kto? Czemu ja? Czemu nie mógł to być ktoś inny?" I od razu zasnęłam.

Godzina 6.30

Budzik zaczął dzwonić jak szalony. A do pracy na ósmą. 
-Co to ma być poranna Hiroshima?!-Zaczęłam mówić sama do siebie. Próbowałam jak najszybciej się zebrać i już biec na autobus. Tak może i mam 15 lat ale pracuje tylko w tym roku w bibliotece.

Godzina 7.25

Nie ma to jak mieszkać na uboczach miasta gdzie pełno od patologii do, której sama oczywiście należę. "Ufff, ale ukrop gorzej niż w Grecji." Pomyślałam i szłam na autobus.

Godzina 7.36

Gdy przechodziłam przez skrzyżowanie pewien mężczyzna przywalił mi rowerem. I od razu zaczęły mi się robić granatowo-zielone siniaki. Wtedy wbiegłam do autobusu i skasowałam kartę miejską. Znając życie jak zawsze nie ma miejsca ale tym razem jednak było... Była na siedzeniu ta sama kartka, ta sama plama, te same pismo ale inne zdanie. Było napisane w języku łacińskim.

Godzina 8.02

Spóźniłam się nie ukrywam! Przywitałam się nikt nie odpowiedział. Drugi raz i trzeci, i kolejny.

Godzina 8.32

Segregowałam książki alfabetycznie do momentu gdy cały czas się zacinałam kartką. Moja krew nie była czerwona i nie śmierdziała. Była wręcz czarna i pachniała świeżymi różami.

Godzina 12.16

Dochodziła moja godzina zmiany z Martyną. Gdy przyszła była cała zapłakana nie wiedziałam co jej jest. Była w takiej histerii ze nic nie mogła od siebie coś powiedzieć. Zaczęłam ją uspokajać.

Godzina 12.24

Gdy ochłonęła wszystko mi wytłumaczyła. 
-Zaczęło się tak, że mój synek Antek miał wymioty, potem gorączki i takie tam.-Zaczęła mówić z duszą na ramieniu. -Aż trafił na OIM'om. Wydaje mi się, że jednak mógł to umyślnie to zrobić! -Skończyła. A ja poszłam w miasto.


--------------------------------------------------------------------------------------------------
Jeśli, tu trafiłeś lub trafiłaś to pozostaw komentarz! Miłe słowo albo dobra uwaga może coś zmienić! Dzięki!

Rozdział 1:Wyrywki notatek (część 2.)

7 lipca 2015

Godzina 12.58

Poszłam do Biedronki, bo oczywiście najtaniej. Przeszłam prze drzwi automatyczne i nagle. Supermarket stawał mi się co raz bardziej rozmazany. Gdy w końcu coś pękło i znikło zemdlałam...

Godzina 15.45

-Hę? Gdzie ja jestem?-Spanikowałam-O, ale fajny sufit ruuuuszaa się hehehe!
-Jesteś w szpitalu Korneliano Demyan,  jeśli się nie mylę.-Mówił Dr Jeneckdy-Dostałaś napad szału w sklepie na ul.Króla Artura 33. Grozi Ci więzienie.
-Mi? Ale ja nic nie pamiętam!  Wypuść mnie! To ja Cię pozwe! O pedofilstwo o wszystko! Nie masz prawa ludzi traktować jak śmiecie! -Krzyczałam na cały szpital.

Godzina 16.00

Przywieźli mnie na oddział psychiatryczny dla dzieci. Ja tam nie pasowałam.

Godzina 16.16

Wtenczas przyszła pielęgniarka z Dr Jeneckdy.
-Witaj, młoda panno.-Zaczął swoją tępą gadkę.
-Kochaniutka, trzeba ci krew pobrać... -Mówiła pielęgniarka, która wydawała się podejrzaną. Podeszli do mnie z dziwnymi strzykawkami. Wyglądały one jak dla diabetyków i narkomanów...
-A co ma być niby?! Matka was nie uczyła rozróżniać strzykawki?!-Zaczęłam się buntować. -Zamknij się pyskata gówniaro nie jesteś na placu zabaw. Ogarnij się, bo dyżurny przyjdzie. A ja przez Ciebie nie chcę mieć kłopotów! Ankelina już wstrzykuj! -Darł się doktor i pielęgniarka wbiła mi igłę.
-Ty potworze!-Krzyknęłam i pobiegłam.

Godzina 16.24

Wbiegłam na hol poboczny. Był pusty, a mi było co raz to gorzej. Zaczęły mi ręce krwawić strumieniami. Moje oczy stawały się bardziej czerwone i żądne wszystkiego. Teraz już wiedziałam wszystko...

Godzina 17.30

Pojechałam na cmentarz do mamy. Długo u niej nie byłam. Wreszcie musiałam ją odwiedzić. Do domu nie chciałam iść. -Skarbie. Skarbie, to ja.-Mówiła osoba o głosie mamy. -Odwróć się kochana nic Ci nie zrobię przecież jestem twoją mamą. Policzyłam do 8 i się odróciłam. Od razu się cofnęłam do tyłu. "Przecież to nie możliwe że ja ją widzę! Nie, o nie coś mi tu nie pasuje!" Pomyślałam i duch kontynuował dalej. 
-Nie bój się. Nie bez powodu tu przyszłaś. Ja to czuję, ja to widzę, ja to wiem.-Powiedziała i przybliżyła się do grobu.
-Ale... -Chciałam coś powiedzieć, ale mi przerwała.
-Jesteś nieśmiertelna. Jesteś wybrana. -Wyszeptała i znikła za brzozami.



---------------------------------------------------------------------------------
Dziękuję  za uwagę! Następny rozdział już jutro!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Prolog


Gdzieś na ziemi znajduje się miasto Islington. A w tym mieście mieszka dziewczyna z ojcem  ninfomanem. Tą dziewczyną jest Kornelia Demyan. Jest wysoką dziewczyną o długich, kruczoczarnych włosach i  zielonych oczach. Wielu chłopakom się podoba, lecz siebie nie docenia. Od wielu lat nie ma żadnych znajomych oprócz jedynej przyjaciółki, Emilii. Dziewczyna nigdy nie dawała sobie rady jak do teraz z wieloma przedmiotami, ale jednak wysyłają ją na konkursy matematyczne. Zbliżają się jej urodziny czyli 8 lipca.
 Co się wydarzy w dzień upragnionych 15 urodzin???

P.S.: Jest to prolog , w którym dowiadujemy się o głównej bohaterce i o tym co nastąpi w 1 rozdziale. :)


Na początek

                                                                     Hejo!!!

Na początek chcę podziękować Oli Cackowskiej na namówienie mnie, na ponowne założenie bloga. Dzięki! Ale to nie jedyna rzecz, która chcę wam przekazać. Na moim blogu będą umieszczane opowiadania. O czym? O tym dowiecie się w prologu. Myślę, że moje opowiadanie się wam spodoba!!!