-Witamy w Novocaine!-krzyczał strażnik w długiej szacie. Była to piękna kraina o starodawnym zarysie. Mój dom przy tych wyglądał bardzo modnie. Znajdowała się na wielkich stromych górach i kanionach.
-Ada co ty trzymasz w tym pokrowcu?-byłam bardzo ciekawa.
-O, tu w tej? W niej trzymam mój łuk i noże do walki wręcz.-powiedziała jak zawsze z czystym sercem na sumieniu.
-Bum, bum Twoja matka to lama i kąpie się wiadrze.-kłócił się Teemo z Asą. Teemo'wi to nie wychodziło. Asa mu gadał tylko przekleństwami. Dolecieliśmy do chatki z brzozy. Uuuuuu, brzózki i nagle mi się przypomniał Dominik.
-Korneliana!-krzyczał głos podobny do Emilii-Cześć, długo się nie widzieliśmy! Wow, świetnie wyglądasz. Jeszcze jest Rychliś powiedział, że chcę wreszcie Ciebie spotkać.
-To, bardzo miłe, ale jak tu się znaleźliście? Przecież tu jest, wcale nie łatwo się dostać.-zaczęłam mówić-A wy też idziecie na bal? My na razie idziemy do Pitera... I właśnie on mi przerwał.
-Witaj, wiedziałem, że będziesz chciała, aby tu byli i są. Oni idą na bal, ja również.
-Na, którą godzinie jest ten bal? Chyba, mam prawo wiedzieć, nie?-zapytałam z uśmiechem.
-Na 20.30 musimy się znaleźć pod aulą.-powiedział Asa i było widać, że jest mu zimno.
-Co my tam będziemy tańczyć? Może im coś zaserwuje z mojej "plejlisty".-śmiałam się, wymachując dziwnie rękoma.-Wiesz, będą takie bity i w ogóle.
-Haha, nie będziemy walce, belgijki, tango tańczyć i takie tam podobne.-odpowiedziała Ada.
-Ooo, to ja będę z Emilią zawsze to chciałem. Kiedyś chodziłem do szkoły baletowej. Zdobywałem nagrody.-tak sobie Rychliś opowiadał, a my się na niego tak patologicznie patrzeliśmy.
-Dobra, ja muszę się przebrać wejdźcie, żeś w moje skromne progi-odrzekł Piter i pobiegł. Pomyślałam sobie, wtedy:
"Naprawdę skromne progi. Skrzypiące krzesła, pajęczyny i, i, i rozwalona lodówka! O, nie to już przesada!" Było mi szkoda lodówki. Lodówki są piękne, ponieważ trzymają tam jedzenie i takie tam...
-Nie, no nudy tu są. Co oni mogą tu robić?!-ze złością się dopytywała Emilia.
-Chodź ze mną to ci pokaże!-wykrzyknęłam i wszyscy się na mnie spojrzeli i poszli ze mną.
-Patrz i ucz się jak to kończy...-nie dokończyłam, bo z adrenaliny skoczyłam na chmurę, o dziwnym kolorze.
-Chodźcie, jest świetnie!-krzyczałam z radości i pokazałam znak, że ma się odwalić.-No, co wy jest zajebiście! Jak się dowiedziałam, że chmury są ich zwierzętami skoczyłam w dół.
-Nic Ci się nie stało-spytał się Rychliś z przerażeniem. Po chwili wróciłam na linię, a za mną leciały nietoperze. Potem wskoczyłam na platformę, z której wylatują Czarodzieje i zahaczyłam, o jedną z tych mioteł. Leciałam do góry nogami, ten widok był taki dobry, aż zapierał dech moich płucach i zaczęłam się dusić. Tak, tak mam astmę i atopowe zapalenie skóry, dlatego nie mogę grać w drużynie koszykarskiej.
-Pani, co pani tutaj robi?-pytał się Czarodziej w długiej brodzie, a ja skoczyłam w dół. Leciałam, odpływałam, aż stanął czas. Wyciągnęłam rękę do przodu, aby się o coś złapać, gdy czas nagle znów płynął, a ja nie spadałam. Nie wiedziałam, co się działo. Czułam, że to już jest inny świat. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna. Był on ubrany w białą, długą szatę i czarną bandanę, która zasłaniała jego całą twarz, prócz oczu.
-Idziesz ze mną! Idziemy do wyroczni!-krzyczał mężczyzna, który nie wydawał się groźny.
-A co ja niby zrobiłam?! Nie jestem grzesznicą!-darłam się.
-Tak, czy siak, sama się nie ruszysz!-wykrzyknął i ciągnął mnie za rękę. Gdy mnie tam, gdzieś dociągnął, rzucił mną na swoje plecy i skoczył w złotą otchłań.
Godzina 18.45 (Czas staje)
-Hera, koka, hasz , LSD...-śpiewałam sobie z nudów, a on już wścieklizny dostawał.
-Czy ty kurwa możesz przestać?!-nie wytrzymał-Co ty masz jakieś chore ADHD?!
-Tak, skąd wiedziałeś?-spytałam się żartobliwie.
-Jezu, jesteś czysty ojciec. Zachowujesz się, tak samo ja on.-marudził.
-Ty! Ale, chyba to dobrze nie?-znów się pytałam i już mi nic nie odpowiedział. Po paru chwilach się odezwał.
-Tu czas, nie leci. I już wiedziałam, że o czas na bal nie muszę się martwić. Dotarliśmy do świata, gdzie pełno bieli i złocistości, a pod nami starożytne, brudne, ciemne, szare miasto greckie.
"Naprawdę skromne progi. Skrzypiące krzesła, pajęczyny i, i, i rozwalona lodówka! O, nie to już przesada!" Było mi szkoda lodówki. Lodówki są piękne, ponieważ trzymają tam jedzenie i takie tam...
-Nie, no nudy tu są. Co oni mogą tu robić?!-ze złością się dopytywała Emilia.
-Chodź ze mną to ci pokaże!-wykrzyknęłam i wszyscy się na mnie spojrzeli i poszli ze mną.
-Patrz i ucz się jak to kończy...-nie dokończyłam, bo z adrenaliny skoczyłam na chmurę, o dziwnym kolorze.
-Chodźcie, jest świetnie!-krzyczałam z radości i pokazałam znak, że ma się odwalić.-No, co wy jest zajebiście! Jak się dowiedziałam, że chmury są ich zwierzętami skoczyłam w dół.
-Nic Ci się nie stało-spytał się Rychliś z przerażeniem. Po chwili wróciłam na linię, a za mną leciały nietoperze. Potem wskoczyłam na platformę, z której wylatują Czarodzieje i zahaczyłam, o jedną z tych mioteł. Leciałam do góry nogami, ten widok był taki dobry, aż zapierał dech moich płucach i zaczęłam się dusić. Tak, tak mam astmę i atopowe zapalenie skóry, dlatego nie mogę grać w drużynie koszykarskiej.
-Pani, co pani tutaj robi?-pytał się Czarodziej w długiej brodzie, a ja skoczyłam w dół. Leciałam, odpływałam, aż stanął czas. Wyciągnęłam rękę do przodu, aby się o coś złapać, gdy czas nagle znów płynął, a ja nie spadałam. Nie wiedziałam, co się działo. Czułam, że to już jest inny świat. W pewnym momencie podszedł do mnie mężczyzna. Był on ubrany w białą, długą szatę i czarną bandanę, która zasłaniała jego całą twarz, prócz oczu.
-Idziesz ze mną! Idziemy do wyroczni!-krzyczał mężczyzna, który nie wydawał się groźny.
-A co ja niby zrobiłam?! Nie jestem grzesznicą!-darłam się.
-Tak, czy siak, sama się nie ruszysz!-wykrzyknął i ciągnął mnie za rękę. Gdy mnie tam, gdzieś dociągnął, rzucił mną na swoje plecy i skoczył w złotą otchłań.
Godzina 18.45 (Czas staje)
-Hera, koka, hasz , LSD...-śpiewałam sobie z nudów, a on już wścieklizny dostawał.
-Czy ty kurwa możesz przestać?!-nie wytrzymał-Co ty masz jakieś chore ADHD?!
-Tak, skąd wiedziałeś?-spytałam się żartobliwie.
-Jezu, jesteś czysty ojciec. Zachowujesz się, tak samo ja on.-marudził.
-Ty! Ale, chyba to dobrze nie?-znów się pytałam i już mi nic nie odpowiedział. Po paru chwilach się odezwał.
-Tu czas, nie leci. I już wiedziałam, że o czas na bal nie muszę się martwić. Dotarliśmy do świata, gdzie pełno bieli i złocistości, a pod nami starożytne, brudne, ciemne, szare miasto greckie.
-Dziewico, boginio, wybawicielko idź z przodu.-powiedział facet-Jestem Hermes, miło mi! Wtedy pomyślałam "O, nie! Jestem na Olimpie, ale czemu właśnie ja?!" Po jakimś czasie, (oczywiście tam czas, nie leci) dotarliśmy do świątyni. Była cała usypana zmielonym złotem, a Hermes mi podpowiedział, że jeśli nie uwierzę to, nie zobaczę. Na wszystkich budowlach były wyryte napisy w staro-greckim języku, który z czasem rozumowałam. Nagle stanął i wpadłam w niego, chyba nic nie zajarzył.
-Stój! Wrota Dionizosa muszą się otworzyć!-wykrzyknął i przywalił mi w twarz łokciem. Nie był to przystojny łokieć. Wielka brama zaczęła się otwierać, była cała w winoroślach. (Będzie winko!) Weszliśmy do środka i się rozejrzałam. Wszystko mialo kolor złoty, wszędzie był nektar w wielkich baniakach. Kazał mi wejść do środka i weszłam. Po prawej stronie był basen wypełniony kozim mlekiem, po lewej, zaś złote bronie. Wszedł, nagle Zeus, byłam jedyną osobą, która mu się nie ukłoniła.
-Słuchaj, ja ci nie będę się kłaniać, modlić, czcić, myć, a tym bardziej salutować! Mam do ciebie jedynie jedno pytanie! Kim ja jestem, po co tu jestem i gdzie jest mój ojciec?!-wykrzyknęłam wszystkie zdania. Bóg piorunów spojrzał się na mnie wielkimi oczami.
-To ty nie będziesz...-zaczął mówić, ale mu przerwałam.
-Przepraszam, Cię bardzo, ale ja sobie nie dam pomiatać, a Ty w tym momencie dajesz. Jak widać, to nawet dziecko, by Ciebie we wszystkim pokonało.-z ledwością te ostatnie słowa wydusiłam. Widać po nim było, że wyszedł na nikogo.
-Wyzywam Cię na pojedynek!-wykrzyknął i chciał już iść.
-Kobiet się nie bije! Ale dobra, to kiedy dziś czy kiedy?-uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
-Stój! Wrota Dionizosa muszą się otworzyć!-wykrzyknął i przywalił mi w twarz łokciem. Nie był to przystojny łokieć. Wielka brama zaczęła się otwierać, była cała w winoroślach. (Będzie winko!) Weszliśmy do środka i się rozejrzałam. Wszystko mialo kolor złoty, wszędzie był nektar w wielkich baniakach. Kazał mi wejść do środka i weszłam. Po prawej stronie był basen wypełniony kozim mlekiem, po lewej, zaś złote bronie. Wszedł, nagle Zeus, byłam jedyną osobą, która mu się nie ukłoniła.
-Słuchaj, ja ci nie będę się kłaniać, modlić, czcić, myć, a tym bardziej salutować! Mam do ciebie jedynie jedno pytanie! Kim ja jestem, po co tu jestem i gdzie jest mój ojciec?!-wykrzyknęłam wszystkie zdania. Bóg piorunów spojrzał się na mnie wielkimi oczami.
-To ty nie będziesz...-zaczął mówić, ale mu przerwałam.
-Przepraszam, Cię bardzo, ale ja sobie nie dam pomiatać, a Ty w tym momencie dajesz. Jak widać, to nawet dziecko, by Ciebie we wszystkim pokonało.-z ledwością te ostatnie słowa wydusiłam. Widać po nim było, że wyszedł na nikogo.
-Wyzywam Cię na pojedynek!-wykrzyknął i chciał już iść.
-Kobiet się nie bije! Ale dobra, to kiedy dziś czy kiedy?-uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
-Do tego czasu, aż ja nie przyjdę z Herą!-krzyknął ciągnąc kobietę na siłę. Nie była zadowolona.
-Witaj, jestem Ares. Chodź pokażę Ci broń i takie tam.-powiedział i zabrał mnie do pomieszczenia z tym wszystkim, co potrzebujemy.
-Dużo, tego wszystkiego.-odparłam i podziwiając wszystkie stroje klas.
-Jesteś z rodu Szelm. Dam Ci ich strój, a broń musisz wybrać między dwoma albo kusza, albo sztylety.-odpowiedział i czekałam, aż przyjdzie. W rękach trzymał strój, według mnie z chustek, ale naprawdę była z jedwabiu. Ubranie było całe czarne, tylną część noszono tak, aby najdłuższe kawałki materiału leżały na ziemi.
-Teraz tylko broń, chodź!-odparł, a ja zostałam i wyjęłam moją laskę w kształcie klucza wiolinowego. Pomyślałam, o tym, aby się zmieniła w sztylety i się zmieniła.
-Jak ty to zrobiłaś?!-zapytał zdziwiony.
-Normalnie!-wykrzyknęłam i zaczęłam się nimi bawić.
-Stop! Nie wiesz, jak ich używać! Idziemy na pole Hefajstosa!-krzyczał Ares i tam poszliśmy. Pole Hefajstosa, to było pole, gdzie były stare urządzenia i narzędzia, które mu nie wyszły.
-Wątpię, aby dziad przyszedł. Już to widzę.-odparłam i kazał mi iść na wprost.
-Też, tak myślę, ale Twój ojciec kazał mi to zrobić, aby Cię nauczyć władać tym. Powiedział, że to się dziś Tobie przyda.-powiedział tajemniczo-A i mów mi wujek, bo przecież jestem bratem Twojego taty. Dobra, nauczymy Cię podcięć i krzyku oszałamiającego.
I tak zaczęliśmy naukę. Śmieliśmy się przy tym bardzo mocno.
-Noga idzie w górę...-zaczął mówić.
-Ale jaka?!-już nie wytrzymywałam, bo nie tłumaczył wszystkiego dokładnie.-A może versus? Ty przeciwko mnie.
-Jesteś poważna?! Umiesz, tylko trzymać broń. Dam ci fory.-mówił ze zdziwieniem.
-Nie, nie dasz. Dam radę, nie martw się.-odpowiedziałam z szczerym uśmiechem i ustawiliśmy się. Przyszła, nawet Atena z Afrodytą i Nimfami. Stryj ubrał swą złotą zbroje i broń, wyglądał, jak Spartanie w moich podręcznikach do podstawówki.
-Liczę do dziesięciu i walka się rozpoczyna!-powiedziała z dumą Atena i zaczęła liczyć-1... 2... 3...
-Nie dasz rady, ja ci krzywdę zrobię.-powiedział cicho Ares i bogini skończyła liczyć. Walka się zaczęła. On stosował walkę Templariusza, a ja karate i walkę wręcz ze sztyletami. Podcięcia, salta, MaxSkill i hity. Po jakimś czasie mnie przewalił i przypomniałam sobie, że mój głos nie jest zwykły. Zaczęłam śpiewać i małymi kroczkami się do niego zbliżałam. Stawał się osłabiony, aż padł i dźgnęłam go w kark.
-A mówiłeś, że Cię nie pokonam-wysyczałam przez zęby i go oplułam. Boginie były zdziwione, a wujkowi było wstyd. Myśląc, o tym balu pośpieszyłam się do tego portalu, z którego wyskoczyłam z Hermesem. I tak wróciłam do rzeczywistości.
Godzina 18.45 (czas leci)
Gdy wróciłam, znów byłam w tej samej pozycji tylko, że leciałam. Miałam to samo ubrane, co na Olimpie. Wtedy rozłożyłam skrzydła i zajarzyłam, że mogę walczyć w powietrzu. Wróciłam do całej reszty. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Wtedy wyszedł Piter i zaczął mówić.
-To teraz, pewnie wiesz, że jesteś z rodu szlacheckich Szelm. Jesteś potomkini Czarnej Zmory. Kobiety, która wyzwoliła kraje słowiańskie z rąk Niemców i Austriaków.-i skończył.
-Nie, przebiorę się zobaczycie, czemu.-odparłam i poszłam z Emilią coś zjeść.
-Ejj, czekaj! Słuchaj, chodź coś Ci powiem na ucho.-krzyknął Rychliś i do niego podeszłam.
-No, co się stało?-zaczęłam pierwsza szeptać.
-Myślisz, że mi się coś uda z Emilką? Wiesz zależy mi na niej, a głupia jak reszta dziewczyn nie jest. Sama, na pewno tak myślisz, bo się z nią przyjaźnisz.-szeptał chłopak.
-Jasne, jasne, że tak.-skończyłam i się uśmiechnęłam, a on był pełny radości. Zaczęłam z przyjaciółką, mu buszować w szafkach, aż tak szczegółowo, że rozwaliłam drzwiczki. Tym bardziej, że on w swojej lodówce nic nie miał, bo była zepsuta. Nie stać Cię Piter na czajnik?!-krzyczałam. Powiedział mi tylko tyle, iż podobno jego mama od niego pożyczyła. Naprawdę, bardzo normalne.
-Może, zaczniemy się zbierać? Nie wiadomo, jeszcze czy zdążymy.-zaczął mówić Asa i skończył.
-Dużo, tego wszystkiego.-odparłam i podziwiając wszystkie stroje klas.
-Jesteś z rodu Szelm. Dam Ci ich strój, a broń musisz wybrać między dwoma albo kusza, albo sztylety.-odpowiedział i czekałam, aż przyjdzie. W rękach trzymał strój, według mnie z chustek, ale naprawdę była z jedwabiu. Ubranie było całe czarne, tylną część noszono tak, aby najdłuższe kawałki materiału leżały na ziemi.
-Teraz tylko broń, chodź!-odparł, a ja zostałam i wyjęłam moją laskę w kształcie klucza wiolinowego. Pomyślałam, o tym, aby się zmieniła w sztylety i się zmieniła.
-Jak ty to zrobiłaś?!-zapytał zdziwiony.
-Normalnie!-wykrzyknęłam i zaczęłam się nimi bawić.
-Stop! Nie wiesz, jak ich używać! Idziemy na pole Hefajstosa!-krzyczał Ares i tam poszliśmy. Pole Hefajstosa, to było pole, gdzie były stare urządzenia i narzędzia, które mu nie wyszły.
-Wątpię, aby dziad przyszedł. Już to widzę.-odparłam i kazał mi iść na wprost.
-Też, tak myślę, ale Twój ojciec kazał mi to zrobić, aby Cię nauczyć władać tym. Powiedział, że to się dziś Tobie przyda.-powiedział tajemniczo-A i mów mi wujek, bo przecież jestem bratem Twojego taty. Dobra, nauczymy Cię podcięć i krzyku oszałamiającego.
I tak zaczęliśmy naukę. Śmieliśmy się przy tym bardzo mocno.
-Noga idzie w górę...-zaczął mówić.
-Ale jaka?!-już nie wytrzymywałam, bo nie tłumaczył wszystkiego dokładnie.-A może versus? Ty przeciwko mnie.
-Jesteś poważna?! Umiesz, tylko trzymać broń. Dam ci fory.-mówił ze zdziwieniem.
-Nie, nie dasz. Dam radę, nie martw się.-odpowiedziałam z szczerym uśmiechem i ustawiliśmy się. Przyszła, nawet Atena z Afrodytą i Nimfami. Stryj ubrał swą złotą zbroje i broń, wyglądał, jak Spartanie w moich podręcznikach do podstawówki.
-Liczę do dziesięciu i walka się rozpoczyna!-powiedziała z dumą Atena i zaczęła liczyć-1... 2... 3...
-Nie dasz rady, ja ci krzywdę zrobię.-powiedział cicho Ares i bogini skończyła liczyć. Walka się zaczęła. On stosował walkę Templariusza, a ja karate i walkę wręcz ze sztyletami. Podcięcia, salta, MaxSkill i hity. Po jakimś czasie mnie przewalił i przypomniałam sobie, że mój głos nie jest zwykły. Zaczęłam śpiewać i małymi kroczkami się do niego zbliżałam. Stawał się osłabiony, aż padł i dźgnęłam go w kark.
-A mówiłeś, że Cię nie pokonam-wysyczałam przez zęby i go oplułam. Boginie były zdziwione, a wujkowi było wstyd. Myśląc, o tym balu pośpieszyłam się do tego portalu, z którego wyskoczyłam z Hermesem. I tak wróciłam do rzeczywistości.
Godzina 18.45 (czas leci)
Gdy wróciłam, znów byłam w tej samej pozycji tylko, że leciałam. Miałam to samo ubrane, co na Olimpie. Wtedy rozłożyłam skrzydła i zajarzyłam, że mogę walczyć w powietrzu. Wróciłam do całej reszty. Patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Wtedy wyszedł Piter i zaczął mówić.
-To teraz, pewnie wiesz, że jesteś z rodu szlacheckich Szelm. Jesteś potomkini Czarnej Zmory. Kobiety, która wyzwoliła kraje słowiańskie z rąk Niemców i Austriaków.-i skończył.
-Nie, przebiorę się zobaczycie, czemu.-odparłam i poszłam z Emilią coś zjeść.
-Ejj, czekaj! Słuchaj, chodź coś Ci powiem na ucho.-krzyknął Rychliś i do niego podeszłam.
-No, co się stało?-zaczęłam pierwsza szeptać.
-Myślisz, że mi się coś uda z Emilką? Wiesz zależy mi na niej, a głupia jak reszta dziewczyn nie jest. Sama, na pewno tak myślisz, bo się z nią przyjaźnisz.-szeptał chłopak.
-Jasne, jasne, że tak.-skończyłam i się uśmiechnęłam, a on był pełny radości. Zaczęłam z przyjaciółką, mu buszować w szafkach, aż tak szczegółowo, że rozwaliłam drzwiczki. Tym bardziej, że on w swojej lodówce nic nie miał, bo była zepsuta. Nie stać Cię Piter na czajnik?!-krzyczałam. Powiedział mi tylko tyle, iż podobno jego mama od niego pożyczyła. Naprawdę, bardzo normalne.
-Może, zaczniemy się zbierać? Nie wiadomo, jeszcze czy zdążymy.-zaczął mówić Asa i skończył.
-To dobry pomysł.-odparła Ada-Możemy, wtedy pomóc w przygotowaniach!
Jednogłośnie wypowiedzieliśmy tak i zaczęliśmy zbierać nasze rzeczy na Jednorożce.
-Ja nie lecę na nich, wolę lecieć na skrzydłach-wypowiadając poprawiałam bandanę i wystartowałam do lotu. Nie umieli mnie dogonić, a wyruszyli minutę później. Umiałam latać, cofać czas, walczyć i opętać przeciwnika głosem. To było już chore. "O, żeś kurde... Wielka ta aula." pomyślałam i moje oczy nie dowierzały. Na widok, takiego wielkiego pomieszczenia, którego jeszcze się nie widziało, to tragedia.
Godzina 19.15
Czekałam na nich, aż dziesięć minut.
-Wreszcie! Wchodzimy, bo już mi się nie chcę tu stać. Wystarczy, że już tam jakiś gnojek się na mnie, dziwnie patrzy.-powiedziałam przez mocno oplutą bandanę i posłuchali mnie, więc weszliśmy. Trwały już przygotowania, wszyscy biegali i wymachiwali różdżkami. Latały meble, jedzenie, dekoracje i takie tam pierdoły. Oczywiście, jak zawsze jakieś dziecko rzuciło we mnie stołem, więc mu przywaliłam krzesłem. Już nie wróciło.
-Mamy jeszcze godzinę i trzynaście minut!-wykrzykiwał, chyba z pięć razy Rychliś i kazaliśmy mu iść do "pseudodidżeja".
-Ja idę do kuchni, coś powyżerać.powiedziałam i się ze mnie śmieli. Dla mnie to normalne, że zawsze wyjadam jedzenie. Poszłam do kuchni i zaproponowałam pomoc, przyjęli ją i zwarcie pracowałyśmy śpiewając "Mamma Mia" ABBY. Świetne kobiety, to były. Po trzydziestu minutach gotowania, pieczenia, dekorowania, nasze ciasta i inne desery wjeżdżały na stoły. Mieli kuchnię z całego świata, to było cudowne! Dobra, koniec o tym żarciu, bo to jest nudne.
-Hahaha, a może karaoke? Skusisz się Korneliano?-rył ze śmiechu Asa.
-Tak, oczywiście!-wykrzyknęłam pełna entuzjazmu i podeszliśmy do Rychlisia i tam, tego dziwnego DJ. Kazaliśmy włączyć Nirvanę "Smells Like Teen Spirit" i tak zaczęliśmy śpiewać, i grać. Wyglądaliśmy, jak byśmy byli przyjebani, bo chyba, jednak tak jest. Dochodziła powoli 20.30 i przychodzili, niby jakieś za wielkie się uważające szlachty i żeby nie było mi wstyd przyciągnęłam do siebie Asę. Tak, jakoś odruchowo i dziwnie.
-Posrane, te szlachty. Ja jestem wieśniarą i mi dobrze!-mówiłam z oburzeniem, bo niedobrze mi było na widok, tak pustych i głupich większości współczesnych dziewczyn. Nic, nie mówię, że wszystkie takie są.
-Potwierdzam, zgadzam się w stu procentach!-zaczęła tak gadać Emila, ponieważ przy niej stał Rychliś. Wreszcie zobaczyłam dziewczynę, o podobnych rysach twarzy, co mój prawdziwy ojciec. To na pewno, nie był przypadek. I się tak dziwnie poruszała, aż doszła do Pitera. Zaczęło mi się kręcić w głowie i pobiegłam do toalety, ale trochę mi zajęło, zanim je znalazłam.
Godzina 20.47
Łazienki zostały uporządkowane, tak, że są dla terrorystów i terrorystów. Znów przyszłam na salę, aby z siebie idiotkę robić. Stałam na środku i skakałam, prosząc o suchy chleb dla księdza. I gdzie tu jest moja logika?!
"Witam, miło mi Ciebie, znów widzieć po dobrych dziesięciu latach. Wyglądasz, tak samo, ale inaczej. Twoje poczucie humoru, jest bardzo dobre, więc dla mnie też bądź. Zostaniesz moimi zwłokami i nikt Ci nie pomoże!" mówił czyjś głos w mojej w głowie. Na pewno to, jest ta dziwne poruszająca się i zaczęła w moją stronę dążyć. Wyjęłam klucz i zmieniłam go w skrzypce na, których nie umiem grać. Dziewczyna miała matową cerę, czarne krótkie włosy, czerwone oczy i ubierała się w stylu gotyckim i emo. Podejrzewałam, że to wampir. Nie wiedząc, co robić zaczęłam grać na skrzypcach. Wybrałam piosenkę Michaela Jacksona "Smooth Criminal". Przyłączył się do mnie Butters (lubię na niego tak wołać) i zaczęliśmy. Tylko my trójkę mogliśmy się poruszać, reszta stanęła.
-Zginiesz! To nie fair, że to Ty, a nie ja, mam taką moc!-krzyczała dziewczyna i rzuciła się na nas.
-Eleanor, co ty robisz?!-darł się Asa, pewnie skądś ją znał.
-Ojciec, nie powinien jej obdarowywać, tylko mnie! Jestem osierocona, wtedy kiedy skończyłam cztery lata i sama się wychowywałam!-krzyczała z histerii, a ja nie przestawałam grać. Ciągnęła dalej-Jeszcze jestem Wampirem, który powinien mieć wszystkie moce, a mam tylko telepatię! Zostałam satanistką, bo tylko mi to zostało!
Kończąc ostatnie słowa rzuciła się na mnie. Odskoczyłam i złapałam ją za nogę, i rzuciłam w stół. Rozwaliła go. Jedzenie poszło w górę, więc we nim rzucała. Chłopak poszedł wynieść, wszystko co wartościowe. Bał się, że ktoś z jej ekipy, to wyniesie. Zmieniłam szybko skrzypce w sztylety, dlatego rozwinęłam skrzydła i wyrwałam belkę z sufitu, rzucając w nią. Upadając na ziemie Eleanor, zmieniła się w nietoperza, który leciał w kierunku kuchni. Spotkałyśmy się tam, więc wykonałam rzut sztyletem z liną. Trafiłam prosto w udo i ją pociagnęłam, tak, że wyleciała z okna. Również wyskoczyłam, aby dobić dziewczynę do końca. Złapałam wampirkę za szyję i pchałam w dół, wreszcie trzasnęła w chodnik. Wszyscy znów zaczęli się poruszać, a krótko włosą zabrali mężczyźni ubrani w kolczaste zbroje, którzy wrzucili ją na latającą jaszczurkę i odlecieli.
-Ja nie lecę na nich, wolę lecieć na skrzydłach-wypowiadając poprawiałam bandanę i wystartowałam do lotu. Nie umieli mnie dogonić, a wyruszyli minutę później. Umiałam latać, cofać czas, walczyć i opętać przeciwnika głosem. To było już chore. "O, żeś kurde... Wielka ta aula." pomyślałam i moje oczy nie dowierzały. Na widok, takiego wielkiego pomieszczenia, którego jeszcze się nie widziało, to tragedia.
Godzina 19.15
Czekałam na nich, aż dziesięć minut.
-Wreszcie! Wchodzimy, bo już mi się nie chcę tu stać. Wystarczy, że już tam jakiś gnojek się na mnie, dziwnie patrzy.-powiedziałam przez mocno oplutą bandanę i posłuchali mnie, więc weszliśmy. Trwały już przygotowania, wszyscy biegali i wymachiwali różdżkami. Latały meble, jedzenie, dekoracje i takie tam pierdoły. Oczywiście, jak zawsze jakieś dziecko rzuciło we mnie stołem, więc mu przywaliłam krzesłem. Już nie wróciło.
-Mamy jeszcze godzinę i trzynaście minut!-wykrzykiwał, chyba z pięć razy Rychliś i kazaliśmy mu iść do "pseudodidżeja".
-Ja idę do kuchni, coś powyżerać.powiedziałam i się ze mnie śmieli. Dla mnie to normalne, że zawsze wyjadam jedzenie. Poszłam do kuchni i zaproponowałam pomoc, przyjęli ją i zwarcie pracowałyśmy śpiewając "Mamma Mia" ABBY. Świetne kobiety, to były. Po trzydziestu minutach gotowania, pieczenia, dekorowania, nasze ciasta i inne desery wjeżdżały na stoły. Mieli kuchnię z całego świata, to było cudowne! Dobra, koniec o tym żarciu, bo to jest nudne.
-Hahaha, a może karaoke? Skusisz się Korneliano?-rył ze śmiechu Asa.
-Tak, oczywiście!-wykrzyknęłam pełna entuzjazmu i podeszliśmy do Rychlisia i tam, tego dziwnego DJ. Kazaliśmy włączyć Nirvanę "Smells Like Teen Spirit" i tak zaczęliśmy śpiewać, i grać. Wyglądaliśmy, jak byśmy byli przyjebani, bo chyba, jednak tak jest. Dochodziła powoli 20.30 i przychodzili, niby jakieś za wielkie się uważające szlachty i żeby nie było mi wstyd przyciągnęłam do siebie Asę. Tak, jakoś odruchowo i dziwnie.
-Posrane, te szlachty. Ja jestem wieśniarą i mi dobrze!-mówiłam z oburzeniem, bo niedobrze mi było na widok, tak pustych i głupich większości współczesnych dziewczyn. Nic, nie mówię, że wszystkie takie są.
-Potwierdzam, zgadzam się w stu procentach!-zaczęła tak gadać Emila, ponieważ przy niej stał Rychliś. Wreszcie zobaczyłam dziewczynę, o podobnych rysach twarzy, co mój prawdziwy ojciec. To na pewno, nie był przypadek. I się tak dziwnie poruszała, aż doszła do Pitera. Zaczęło mi się kręcić w głowie i pobiegłam do toalety, ale trochę mi zajęło, zanim je znalazłam.
Godzina 20.47
Łazienki zostały uporządkowane, tak, że są dla terrorystów i terrorystów. Znów przyszłam na salę, aby z siebie idiotkę robić. Stałam na środku i skakałam, prosząc o suchy chleb dla księdza. I gdzie tu jest moja logika?!
"Witam, miło mi Ciebie, znów widzieć po dobrych dziesięciu latach. Wyglądasz, tak samo, ale inaczej. Twoje poczucie humoru, jest bardzo dobre, więc dla mnie też bądź. Zostaniesz moimi zwłokami i nikt Ci nie pomoże!" mówił czyjś głos w mojej w głowie. Na pewno to, jest ta dziwne poruszająca się i zaczęła w moją stronę dążyć. Wyjęłam klucz i zmieniłam go w skrzypce na, których nie umiem grać. Dziewczyna miała matową cerę, czarne krótkie włosy, czerwone oczy i ubierała się w stylu gotyckim i emo. Podejrzewałam, że to wampir. Nie wiedząc, co robić zaczęłam grać na skrzypcach. Wybrałam piosenkę Michaela Jacksona "Smooth Criminal". Przyłączył się do mnie Butters (lubię na niego tak wołać) i zaczęliśmy. Tylko my trójkę mogliśmy się poruszać, reszta stanęła.
-Zginiesz! To nie fair, że to Ty, a nie ja, mam taką moc!-krzyczała dziewczyna i rzuciła się na nas.
-Eleanor, co ty robisz?!-darł się Asa, pewnie skądś ją znał.
-Ojciec, nie powinien jej obdarowywać, tylko mnie! Jestem osierocona, wtedy kiedy skończyłam cztery lata i sama się wychowywałam!-krzyczała z histerii, a ja nie przestawałam grać. Ciągnęła dalej-Jeszcze jestem Wampirem, który powinien mieć wszystkie moce, a mam tylko telepatię! Zostałam satanistką, bo tylko mi to zostało!
Kończąc ostatnie słowa rzuciła się na mnie. Odskoczyłam i złapałam ją za nogę, i rzuciłam w stół. Rozwaliła go. Jedzenie poszło w górę, więc we nim rzucała. Chłopak poszedł wynieść, wszystko co wartościowe. Bał się, że ktoś z jej ekipy, to wyniesie. Zmieniłam szybko skrzypce w sztylety, dlatego rozwinęłam skrzydła i wyrwałam belkę z sufitu, rzucając w nią. Upadając na ziemie Eleanor, zmieniła się w nietoperza, który leciał w kierunku kuchni. Spotkałyśmy się tam, więc wykonałam rzut sztyletem z liną. Trafiłam prosto w udo i ją pociagnęłam, tak, że wyleciała z okna. Również wyskoczyłam, aby dobić dziewczynę do końca. Złapałam wampirkę za szyję i pchałam w dół, wreszcie trzasnęła w chodnik. Wszyscy znów zaczęli się poruszać, a krótko włosą zabrali mężczyźni ubrani w kolczaste zbroje, którzy wrzucili ją na latającą jaszczurkę i odlecieli.
Godzina 21.56
Ekipa mnie pochwaliła, a bal z powodu zniszczenia sali, został zakończony. Nie musieliśmy posprzątać, więc wróciliśmy do domu Pitera.
-Niezła rana na plecach. Nigdy jeszcze takiej nie widziałem.-mówił czarodziej, opatrując mi, właśnie tą ranę.
-Wiecie co? Warto byłoby się przespać. Z samego rana, jedziemy do mojej rodziny. Do Krainy Ciemnego Snu. Mieszkają tam tylko Nocni Łowcy. Na śniadanie, coś weźmiemy z sadu pani Vibby.-powiedziała Ada i poszliśmy spać. Droga, znów nie zapowiadała się łatwa.
-------------------------------------------------------
Tak, wiem długo nie było rozdziału, ale byłam na wakacjach i mój błąd, że nie napisałam o tym. Liczę na miłe komentarze, bo to właśnie one motywują!