czwartek, 17 grudnia 2015

Rozdział 7: "A ja tam lubię być inna..."

Po długiej przerwie wracam i otóż to, iż ten rozdział będzie z perspektywy Korneliany. Będę wam takie rzeczy pisała na początku każdego rozdziału. Tak, wiem jest w tym opowiadaniu totalny chaos. Jest inaczej niż miało być, jestem dumna. ;') Dobra nie przedłużam wam już, zapraszam!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Godzina 5.46
- A ja tam lubię być inna... - Wymamrotałam, a Azrael tylko się spojrzał, jakby miał jakieś zwidy słuchowe.
- To już czwarty dzień podróży. Nie uważasz, że chodzimy w kółko cały czas? Mam dość. Czemu, aż tak daleko uciekamy? - Spytał się mnie Azrael, ależ on jest upierdliwy.
- Idziemy po moją zemstę dla całego świata. Nienawidzę fałszywości, a tym bardziej samej siebie i uważaj sobie troszeczkę. Masz się przestrzegać, bo ty będziesz pierwszy w kolejce. Proszę Cię tylko bez tych dennych tekstów, bo czasem aż żal mi twojej głupoty. Czemu właśnie z tobą wyruszyłam?! Ależ ja byłam głupia ojciec by mnie za to zbił... Tata! Muszę go odwiedzić! Pomimo tego, że zawsze miał mnie w dupie muszę tam iść! No może jeszcze nigdy nim nie był, ale jednak na pewno coś wie. Chodź szybciej musimy, przecież zdążyć do portalu! - Wydzierałam się i złapałam go za dłoń. Zaczęliśmy biec. Zapomniałam, że mogłem go na plecy wziąć i polecieć.

- Przecież masz skrzydła to możemy pofruuunąć - wymusił z siebie te słowa, gdyż mocno się zmęczył. Chciałam już coraz szybciej, gdy straciłam objęcie w dłoniach. Nie wiedząc co się stało zatrzymałam się i tego pożałowałam. Poczułam gorący metal na szyi i zimne dłonie na twarzy, nic nie widziałam.
- Dobra robota Azrael! To nasza Panna już jest i możemy już iść, dziękuję - powiedział zapewne Stryj Klapencjusz. Az również mnie oszukał.
- Nie oddam Ci jej! Coś co czuję człowiek nie da się kupić, ale wybacz ona jest moja - stanął w mojej obronie Azrael, czyli nie chciał mnie oddać. Stojąc dalej bezruchu czekałam, aż obca ręka zejdzie z moich ust.
- Nie chcesz pieniędzy? Nie to nie... Pożegnaj się z tym czymś, bo nigdy więcej jej nie zobaczysz. Ohde sew dyr ajko! Zabieramy ją! - Po tych słowach usłyszałam krzyk blondyna i ktoś zarzucił mnie na plecy, jak jakiś worek na kartofle.
"Gdzie moja broń?! Nie mam jej! On chyba zapomniał mi ją oddać, a ja o tym nie pomyślałam. Teraz jestem niczym... Pewnie wezmą mnie na tortury i zabiją. Ciemny lud tylko tak działa." Mogłam jedynie pożegnać się z spokojnym żywotem.

Godzina 7.27
Podniosłam delikatnie głowę z betonu. Wszędzie kapiąca woda mnie dobijała. Czułam się, jak jakaś zabawka. Do tego przebrali mnie w jakieś dziwne ubrania. Ubrana byłam w staromodne sukienki, które okazały się naprawdę piękne. Powiadają, iż to co stare nie jest jare. 
"Gdyby Bóg był Bogiem, a ja wyznawcą, a nie, nie wyznawcą byłabym teraz w domu." pomyślałam i zaczęłam ocierać łzy brudną szmatką. Płacz, jedyna czynność, której zawsze się wstydziłam.
- Nie rycz mi tu! Gorzej będzie z tobą, niż z suką! - Darł się jakiś umięśniony facet.
- Dobrze, więc, a czy suka potrafi ci wpierdolić? Jeśli uznasz, że tak to twoja edukacja jest żałosna, jeśli nie to, także - wydusiłam z siebie. Złapałam się prawą ręką o lewy bark i spojrzałam mu w oczy. Powoli wstawałam do niego. Okazał się być bardzo niski, z podłogi inaczej to się wydawało. 
- Gówniara się podniosła?! Myśleliśmy, że wcale twój organizm nie jest taki mocny... - westchnął na co parsknęłam śmiechem.
- Hahaha, ale wy jesteście zjebani! Ja?! Opowiadaj dalej, chętnie się pośmieje! - Z ledwością mówiłam przez śmiech. Podpierałam się ręką o ścianę, a drugą za brzuch. Nie powstrzymywałam śmiechu, gdy już uciekł ten idiota zaczęłam szukać czegoś ostrego. Zamierzałam obciąć długie sukno. 
- Szmer, szmer skąd ja wezmę coś ostrego? Czekaj z krat wydłubię. Może chociaż to pomoże - szeptałam sama do siebie. Po walce z kratą obcięłam kawałek sukienki i zaczęłam cichym krokiem iść w stronę ciemności. Nie tam, gdzie było światło tylko ciemność. Wciąż skulona postanowiłam zwiększyć tempo i się nie odwracać. Jednak po dziecięcych krzykach popełniłam ten błąd. Nagle coś ciężkiego złapało mnie za każdą część ciała i ciągnęło do siebie. Z każdą chwilą myślałam, że zginę, ale właśnie, dlatego żyłam. Zaczęłam chcieć opuścić ten świat przez samą siebie. Będąc tylko zwykłą dziewczyną, która jedynie posiada choroby psychiczne. Wspomnienia są ulotne na co komu one?! A miłość? Nigdy jej nie poczułam, więc żałuję tego. Żałowałam, że w ogóle żyje. Po co żyć, jeśli nie ma dla kogo?! Dla kogo miałabym żyć?! Dla nikogo, po tych myślach nie wiedziałam co zrobić. Chcąc, nie chcąc zamachnęłam się i poderżnęłam sobie gardło. W ostatnich momentach życia czułam jeszcze ból ludzi, których zabiłam, jednak też mi dziękowali. Co to miało znaczyć? Uścisk się obluźnił. Krew, jak była czarna tak, wciąż jest. Zostawiłam po sobie czarną, świecącą smugę krwi. Uniosłam kark w górę przy czym ból nasiliłam.
- A... Anuuba... Ko... Kosto... Dd... Dalam... - wydławiłam egzorcyzm ze swych ust i poczułam przekłucie od tyłu, przez brzuch. Obraz zmył się do końca.

Godzina 14.16
- Sprzęt masz czysty?! - Odezwał się jakiś męski głos. Migrenę miałam dzięki, czemu rozmowę lepiej słyszałam.
- Ciszej, bo jeszcze wstanie, już dość sobie sama krzywdy zrobiła. Trudno, będzie ją opieczętować - uciszał jeden drugiego, sami mężczyźni. Przerzuciłam się na drugi bok, który skończył się na ziemi. Zapach... Jeden z najpiękniejszych, jakie czułam.
- Ja się nią zaopiekuję - wydyszał jakiś chłopak. Za drzwi słyszałam, jak kroki z czasem się do mnie zbliżały. Wten otworzyły się one i szybko odskoczyłam na drugi koniec pokoju. - Więc to ona? Córka skażonego Boga? Ni widać nic po niej, aby nią była.
- Żałuj tego, iż nie widziałeś ją w akcji! Walczy nawet lepiej niż ty! Hahaha! Dziewczyna silniejsza od Boga wojny i nieszczęścia! - śmiał się wytępiony przez innych podrzędny człowiek. Czego chcieli ode mnie? Po co im byłam potrzebna? Te pytania po głowie tylko krążyły.
- Czy nasza Panna wreszcie wydobrzała? - Klapencjusz, tak to znowu był on. Przeszukałam ubranie i znalazłam ostrze, gdy podszedł do mnie rzuciłam się na niego. Znalazłam się na nim. Przycisnęłam do niego w miejscu serca ostrze jeszcze mocnej, aż przebiłam już kawałek skóry.
- Rasiści umierają szybciej, niż my. Istoty, które tego doświadczają, czyli rasizmu - z drżącym głosem wyszeptałam do jego ucha. - Nie zabiję Cię, gdyż potrzebuję informacji, właśnie od Ciebie.
Powstałam.
- Co chcesz teraz zmienić w swoich losach? - Spytał się Bóg wojny.
- Życie, wspomnienia, więzi, wygląd, myśli, otoczenie tylko to. Czy to tak wiele?
- Ja, Yaboku Bóg wojny i nieszczęście. Czyszczę twe losy pochodzące z przeszłości, teraźniejszości i przyszłości odmieniam twą przyszłość. Ma broń o przydomku Azraelez i ty Akanez łączycie ze sobą losy. Wciąż nazywasz się, jak przedtem, jednakże teraz na zawsze pozostaniesz nieśmiertelna!
Jedynie co zrobiłam to tylko spojrzałam z litością. Nikt nie mógł uwierzyć w to co się stało. Kim, jednak był Azraelez? Yaboku poszedł prosto nie odwracając się na głosy wołające go.
- Yaboku! - odwrócił się po moim wezwaniu. - Dokąd teraz prowadzi nasza droga?
- Do zaświatów, gdzie kogoś Ci pokaże, Korneliana - uśmiechnął się do mnie, jak takie bóstwo mogło się cieszyć? Każde słowo i tak uchodzi w zapomnienie...


~NotCola ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz